29/11/2011

„Ono” – Dorota Terakowska

Ono to historia dziewiętnastoletniej Ewy, dziewczyny z małego miasteczka, która marzy o tym, aby móc pewnego dnia zamieszkać w dużym mieście. Ewa to doskonała, żywa ilustracja kogoś, kto żyje samotnie w tłumie i w tej samotności wśród ludzi próbuje odnaleźć siebie, sens i cel swojego życia. Rodzina jej tego nie ułatwia. Matka, kobieta obojętna, arogancka i zgorzkniała nie interesuje się właściwie niczym poza siedzeniem przed telewizorem oraz tym co myślą, czy mówią na temat ich rodziny ludzie. Ojciec był kiedyś świetnie zapowiadającym się pianistą. Jednak złamanie nadgarstka raz na zawsze przekreśla jego karierę. Dziś to człowiek smutny, zdominowany przez żonę, wycofany, uciekający od trudnej rzeczywistości, w muzykę, którą kocha. No i jest młodsza siostra, która jest jednak jeszcze mała i dopiero poznaje świat.

Ewa pewnego dnia zachodzi w ciążę. Dla matki sprawa jest nadzwyczaj prosta. Na wieść o ciąży natychmiast proponuje córce aborcję. Ewa daje się namówić, ale w ostatniej chwili, tuż przed zabiegiem ucieka z gabinetu, w którym miała zostać wykonana skrobanka. Postanawia, że urodzi i wychowa to dziecko.

Od tej chwili obserwujemy, jak bohaterka dorasta. Poznaje siebie i świat, uczy się patrzeć na niego inaczej i opowiada swojemu nienarodzonemu dziecku, jaki on jest. Mówi o życiu, rodzinie. Zmienia stopniowo swoje nastawienie do świata, sama pod wpływem rosnącego w niej maleństwa kształtuje swoja osobowość i światopogląd, zaczyna przywiązywać wagę do rzeczy, które wcześniej były jej zupełnie obojętne – dorasta i zmienia się. Z czasem również bohaterka pokochuje swoje dziecko. Choć nigdzie nie ma o tym mowy wprost, to jednak jest to wyraźnie wyczuwalne.

Bardzo cenię sobie u Terakowskiej zdolność wnikliwej obserwacji świata i dogłębnej analizy ludzkiego życia. To rzadkie i cenne, a zwłaszcza u pisarza. Jej książki są napisanie pięknym, prostym językiem. To jest również jedna z lepszych i ważniejszych – moim zdaniem – cech pisarza, że umie pisać językiem prostym, nie górnolotnym o sprawach, że tak powiem, z wyższej półki. Podziwiam i szanuję autorkę za odwagę podejmowania tematów trudnych, niewygodnych, tabu.

Niemniej jednak książki Terakowskiej są dla mnie szokujące i w pewnym stopniu właściwie nie do zaakceptowania. Wcale nie z powodu tematyki. Głównie dlatego, że można odnaleźć w nich poglądy, które dla mnie osobiście są rażące i momentami sprzeczne z treścią jej książek. Bardzo często mam wrażenie, że autorka przeczy sama sobie i sama nie ma do końca pojęcia o co jej właściwie chodzi. Zupełnie tak, jakby jej głównym i jedynym celem było wywołanie zamieszania, poruszenie czytelnika, odwoływanie się do jego uczuć i emocji, wzbudzenie zainteresowania poprzez dotknięcie jakieś kwestii trudnej, często znajdującej się w sferze tabu? Ok. Nie mam nic przeciwko, tylko w moim odczuciu, jeżeli autor decyduje się na jakiś zabieg to powinien on służyć pewnym konkretnym celom, poza wywołaniem poruszenia i temu podobnych. W przypadku tej autorki niestety tego brakuje. I nie tylko w tym utworze. Jeśli natomiast chodzi jeszcze o Ono. Zawiodłam się i rozczarowałam. Zakończeniem i w ogóle końcowymi partiami książki. Nic więcej nie powiem, bo musiałabym wgłębić się w treść.

Podsumowując. Terakowskiej nie można odmówić talentu pisarskiego jednoznacznie. Posługuje się pięknym, bogatym, a zarazem prostym i przystępnym językiem. Prostymi słowami i w sposób niewyszukany potrafi mówić o sprawach trudnych i ważnych. To ogromne zalety niemniej jednak razi mnie w jej utworach to „bezcelowe zamieszanie”, o którym już wspomniałam w poprzednim akapicie. Mój zachwyt hamowany jest również towarzyszącym mi nieustannie podczas lektury książek Terakowskiej nieodpartym wrażeniem, że autorka sama nie wie o co jej chodzi i nieustannie przeczy sama sobie.

Moja ocena: 4/6

14/11/2011

„Muzyka fal” – Sara MacDonald

Piękna? Owszem. Wzruszająca? Tak. Losy Marty, Freda, Barnaby’ego, Lucy i Anny są przejmujące i wciągają. Ale ja osobiście czuję się oszukana. Liczyłam na coś więcej. I nie jest to zwykły czytelniczy niedosyt, który towarzyszy, gdy człowiekowi żal, że książkowa przygoda dobiegła końca. To bardziej rozczarowanie.

Książka jest piękna i poruszająca, ale czegoś jej brakuję. Nie ma w niej tego dreszczyku emocji, niepewności co będzie dalej. Wszystko wiadomo właściwie z góry. Tym samym po kilkunastu stronach dalsze czytanie właściwie nie ma sensu.

Bohaterowie są tak przesadnie jednoznaczni, że nietrudno się domyślić zakończenia. Ponadto właściwie przez cały czas miałam wrażenia, że czytam bajkę dla dzieci, której celem jest ukazanie różnic między dobrem, a złem, a czasami nawet zdawało mi się, że czytam scenariusz brazylijskiej telenoweli.

Doczytałam do końca, niemniej jednak cały czas czytałam mając nadzieję, że nastąpi jakiś minimalny zwrot akcji, jakaś zmiana. Na próżno. W tej powieści od razu wiadomo kto jest dobry, kto zły, kto „wygra”, a kto „przegra”.

Na początku napisałam jednak, że uważam tę pozycję za wyjątkową i wzruszającą. Podtrzymuję to zdanie, jednak, książka ta jest taka moim zdaniem tylko lub w dużej mierze, dzięki wplecionym pomiędzy poszczególne wydarzenia wspomnieniom z okresu okupacji. Ponadto – i to trzeba autorce oddać – utwór jest napisany prostym, ale subtelnym, pięknym stylem co jest niewątpliwie dużym plusem.

To wszystko powoduje, że książka mimo swojej nieskomplikowanej konstrukcji świata przedstawionego i przesadnej jednoznaczności w konstrukcji bohaterów jest godna uwagi. Choć jeśli lubicie książki, w których coś się dzieje, a bohater zaskakuje, zmienia się, jest dynamiczny, to raczej darujcie sobie tę pozycję.

Moja ocena: 4/6