30/01/2021

„Biedronka Pi. Ćwiczenia matematyczne dla trzylatków” – Agata Królak

Uważam, że w Polsce mamy generalnie problem z edukacją matematyczną. Matematyka bywa postrachem dzieci i młodzieży na wszystkich poziomach nauczania. Przez wiele lat była również moim. Dlaczego tak jest? Można by dywagować godzinami. Ale czy na pewno tak być musi? Moim zdaniem nie.

Jeśli chodzi o matematykę w szkole, tutaj przydałoby się więcej nauczycieli z pasją i podstawa programowa pozwalająca na większą swobodę w zakresie metod nauczania oraz czasu poświęconego poszczególnym zagadnieniom. Myślę jednak, że bardzo wiele na rzecz odczarowania matematyki mogą i powinni zrobić rodzice, dbając o to by od najmłodszych lat oswajać dzieci z tą dziedziną. Tutaj z pomocą przychodzi wydawnictwo Dwie Siostry.

Dwie Siostry to jedno z moich ulubionych wydawnictw specjalizujących się w książkach dla dzieci. Niedawno pod auspicjami tegoż wydawnictwa ukazał się obiecujący tytuł: Biedronka Pi. Ćwiczenia matematyczne dla trzylatków. O tej właśnie publikacji chciałabym dziś szerzej opowiedzieć.

Książeczka pozwoli delikatnie i powoli wprowadzić maluchy w świat liczb, figur geometrycznych, czy pojęć związanych z relacjami przestrzennymi (pod, nad, itd.). Pojawią się też zbiory i liczenie do dziesięciu.

Ogromną zaletą tego zeszytu jest fabuła, której główną bohaterką jest biedronka o imieniu Pi. Dziecko razem z biedronką zwiedza otoczenie i rozwiązując różne zadania pomaga jej w przeróżnych przedsięwzięciach. Np. w przygotowaniu do wyprawy. Który maluch nie lubi pomagać i przeżywać przygód oraz poznawać świata? Z biedronką Pi to wszystko mamy jak w banku.

Fabuła angażuje dziecko i wzbudza ciekawość tego, co pojawi się na następnych stronach, a zarazem zachęca do wykonywania kolejnych ćwiczeń. Kolorowania, rysowania, łączenia w pary, grupowania. A to wszystko przez cały czas z matematyką w tle! W zeszycie znajdują się też naklejki, które będą potrzebne do wykonana sporej części zadań, a maluchy uwielbiają naklejki, więc na pewno będzie to dla nich świetna zabawa.

Sporą zaletą są grube, sztywne strony. Nietrudno będzie je przewracać w małych rączkach i nie tak łatwo pognieść czy podrzeć.

Kolorystyka i generalnie grafika są proste i nieskomplikowane. Autorka pozostawiła również tutaj największe pole do popisu dzieciom, które przecież na ogół uwielbiają kolorować i rysować.

Serdecznie polecam ten zeszyt ćwiczeń wszystkim, którzy mają w swoim otoczeniu trzyletnie maluchy. Nauka przez świetną zabawę gwarantowana.

Moja ocena: 6/6

Książkę otrzymałam do recenzji w ramach współpracy z portalem „Na kanapie”

20/08/2020

„Błękitni” – Maria Rodziewiczówna

Lubię czasem sięgnąć po wiekowe już lektury. Tym razem mój wybór padł na pozytywistyczną powieść Marii Rodziewiczówny Błękitni. Jest to króciutki utwór, ale obfituje w wiele motywów i wątków. Gatunkowo zaliczany jest do romansu, choć moim zdaniem to przede wszystkim powieść społeczno-obyczajowa, choć owszem, wątek romansowy się pojawia.

Przenosimy się do Holszy – majątku arystokratycznego rodu Holszańskich. Na jego czele stoi stara, despotyczna księżna. Matka dwóch synów. Starszy – dotychczasowy pan na Holszy, niedawno zginął. Toteż do kraju, po latach wygnania, wraca młodszy – Lew Holszański, by przejąć schedę po zmarłym bracie. Jego matka ma nadzieję, że będzie mogła kierować jego życiem, jak jej się podoba. Niestety. Młody dziedzic nie podda się tak łatwo i będzie uparcie kroczył własną drogą. Przyjdzie mu stoczyć walkę o miłość i szczęście z rodziną, konwenansami, uprzedzeniami społecznymi i samym sobą. Czy wyjdzie z tej walki zwycięsko?

Maria Rodziewiczówna to pozytywistyczna pisarka. Była wielką społecznicą i jak wielu jej współczesnych w życiu i twórczości propagowała popularne wówczas idee pracy u podstaw i społecznego zaangażowania jednostki. Idee te dochodzą do głosu również w Błękitnych. Fabuła staje się pretekstem do ukazania wzrostu i rozwoju gospodarstw, czy pochylenia się nad nierównościami społecznymi. Jest tu też kładziony mocny nacisk na filantropię i działalność charytatywną. Ot – typowo pozytywistyczne klimaty. Autorka również bardzo dobrze ukazała w powieści zepsucie arystokracji; ich nadęcie, ignorancję, hipokryzję i patologiczny wręcz hedonizm. Wiarygodnie przedstawiła też obraz ówczesnego ziemiaństwa.

Błękitni to powieść dość przewidywalna, ale mimo to nienudna. Początek, co prawda był dość monotonny i ciężko było mi połapać się w postaciach oraz rozszyfrować, kto jest, kim, bo każdego tytułowano „książę” lub „księżna”. Jednak, kiedy już się połapałam i wczytałam, nie mogłam się oderwać.

Obok propagowania pozytywistycznych Rodziewiczówna pochyla się nad problemami takimi jak nieuchronność ludzkiego losu, mezalians, walka dobra ze złem, prawo człowieka do szczęścia, walka z konwenansami w imię wyższych wartości… Naprawdę dużo tutaj motywów i wątków, które przykuwają uwagę, wciągają w świat przedstawiony i czynią fabułę ciekawą, pomimo jej przewidywalności i schematyczności.

Wreszcie jest tu także bardzo ciekawie poprowadzony wątek przemiany głównego bohatera. Są też rodowe tajemnice, które razem z głównych bohaterem czytelnik odkrywa krok po kroku, dowiadując się, co rusz czegoś nowego, co całkowicie zmienia dotychczasowy obraz sytuacji.

Chociaż nie byłam ani razu zaskoczona rozwojem wydarzeń, książkę czytało mi się naprawdę dobrze. Ta lektura to był miło, a czasami nawet zabawnie spędzony czas, bo mimo wielu poważnych tematów i dramatycznych scen, momentami nie brak w niej również szczypty humoru.

Błękitni to powieść, która dziś już trochę trąci myszką, ale mimo to jest ciekawa i godna uwagi. Krótki, poczciwy, niczego sobie klasyk.

Moja ocena: 3,5/6

Książkę zgłaszam do wyzwań Zatytułuj się 4 oraz Trójka e-pik

27/11/2019

„Bociany przylatują zimą” – Iwona Jurczenko-Topolska

Od dawna już interesuję się tematem adopcji. Nie raz sama myślałam o tym, żeby w przyszłości stworzyć rodzinę dla jakiegoś dziecka, któremu nie było dane zaznać miłości rodzicielskiej. Dlatego też, gdy natrafiłam na książkę Iwony Jurczenko-Topolskiej Bociany przylatują zimą, od razu postanowiłam ją przeczytać. Autorka i jej mąż Krzysztof zdecydowali się na adopcję trójki rodzeństwa.

W książce zostały szczegółowo opisane perypetie Topolskich związane z adopcją; dylematy adopcyjnych rodziców i wyzwania, którym muszą oni stawić czoła. Czytając dowiadujemy się jak wygląda adopcja od strony formalnej i poznajemy wszystkie jej etapy, ale nie tylko. Przyglądamy się również wcale niełatwemu procesowi budowania rodziny. Proces ten jest tym trudniejszy, że adoptowane przez Topolskich rodzeństwo: siedmioletnia Ania, pięcioletni Paweł i trzyletni Dominik, to dzieci z patologicznej rodziny, zaniedbane dosłownie pod każdym możliwym względem.

Iwona Jurczenko-Topolska opowiada o trudach i radościach adopcyjnego rodzicielstwa. Opisuje pierwsze miesiące wspólnego życia i wspólną codzienność. Pisze o dzieciach: ich rozwoju, zachowaniu, trudach związanych z adaptacją w nowej rzeczywistości. O tym jak wielką wagę w budowaniu relacji z nimi mają drobne gesty. Ponadto ukazuje również wewnętrzne dylematy rodzica adopcyjnego: wątpliwości i wyzwania, przed jakimi staje. Opowiada o dojrzewaniu do rodzicielstwa i poznawaniu siebie.

Lektura ta uświadamia jak ogromna odpowiedzialność spoczywa na adopcyjnych rodzicach. Autorka podkreśla także to, że w kontakcie z dziećmi, zwłaszcza tymi po przejściach, potrzeba czasu i zrozumienia, a oprócz tego każde dziecko wymaga indywidualnego podejścia, bo to, co sprawdziło się w przypadku jednego, wcale nie musi się sprawdzić w przypadku drugiego. Mówi też jasno o tym, że miłość do dzieci nie zawsze jest prosta, ale nie oznacza to, że niemożliwa. W książce nie brak też humoru i autoironii. Można w niej znaleźć opisy wielu zabawnych i wzruszających sytuacji z codziennego życia rodziny Topolskich. Czasami czytając śmiałam się w głos, a czasami łza się w oku zakręciła.

Uważam, że Bociany przylatują zimą to świetna i bardzo wartościowa książka. Moim zdaniem powinna być lekturą obowiązkową dla wszystkich tych, którzy zastanawiają się nad adopcją dziecka, bowiem wiele uświadamia i wydaje mi się, że może pomóc w podjęciu ostatecznej decyzji tym, którzy się jeszcze wahają. Bardzo brakuje takich książek jak ta. Dzięki niej adopcja przestaje być tematem tabu czy powodem do wstydu.

Książkę polecam całym sercem. Jedyne, co mnie w niej raziło, to niekiedy postawa autorki. Kilkukrotnie odniosłam wrażenie, jakby czuła się ona lepsza od innych. Drażniło mnie też szczycenie się rozległymi znajomościami. Ale to zaledwie drobna rysa na wizerunku książki. Mimo wszystko rodzina Topolskich wzbudziła moją ogromną sympatię i lektura ta na długo zapadnie mi w pamięć.

Moja ocena: 5,5/6

28/07/2012

„Bóg. Życie i twórczość” – Szymon Hołownia

Lubię Szymona Hołownię. Jako publicysta, prezenter telewizyjny, dziennikarz robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ponadto zaimponował mi tym, że nie boi się mówić otwarcie w mediach, iż jest człowiekiem wierzącym. Z moich obserwacji wynika, że dziś dla wielu jest to temat drażliwy… Gdy odkryłam, że pan Hołownia jest również autorem kilku książek, w których porusza kwestie związane z religią katolicką, postanowiłam, że jakąś przeczytam. Tym bardziej że spotkałam się już z wieloma pochlebnymi opiniami na ich temat.

Mój wybór padł na tytuł: Bóg. Życie i twórczość. Dlaczego akurat ten? Bo zapowiadał się na biografię Boga. W każdym razie tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. Tego nie mogłam przegapić, choć nie ukrywam, że w pierwszej chwili pomyślałam sobie, iż autor najwyraźniej zbzikował, kolokwialnie mówiąc. No, bo przecież historia zna już całe rzesze takich, którzy mieli podobne zamiary. I co? I właśnie nic. Powstały na przestrzeni dziejów na ten temat niezliczone pisma, książki, książeczki i księgi, których autorzy próbowali poznać, szczegółowo opisać i wytłumaczyć absolut-Boga. Koncepcji tyle, ilu autorów, ale tak naprawdę dalej tkwimy w punkcie wyjścia, a filozofowie i teologowie wciąż mają co robić.

Jak i czy sprawdził się Szymon Hołownia jako „biograf” Boga? Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Skłamałabym mówiąc, że w ogóle sobie nie poradził, ale nie mogę również bez zastrzeżeń powiedzieć, że sobie poradził.

Książka oscyluje wokół najważniejszych aspektów funkcjonowania Boga w świecie. Hołownia poddaje swego rodzaju analizie boże poczynania na przestrzeni dziejów. Od stworzenia świata właściwie aż do czasów współczesnych. Dalej interpretuje je w kontekście ludzkich doświadczeń zdobytych w ciągu wielu stuleci. Dzieli się przy tym z czytelnikiem własnymi refleksjami na dany temat, ukazując swój punkt widzenia. Dalej zaprasza także nas do tego, abyśmy poszukiwali swojej drogi, która pomoże nam odkryć, doświadczyć Boga „na własnej skórze”. Droga ta – zdaniem autora – dla każdego jest inna.

Szymon Hołownia to człowiek niewątpliwie bardzo oczytany. Udowodnił to zamieszczając w swojej książce, pod koniec każdego – najmniejszego nawet – rozdzialiku, liczne odwołania do literatury fachowej, stricte teologicznej, która osobom szczególnie zainteresowanym danym zagadnieniem pozwoli poszerzyć wiedzę na jego temat. Tyle w kwestii zalet.

Czytając nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Hołownia próbuje być momentami śmieszny za wszelką cenę. Tylko jakoś kiepsko mu to wychodzi. Poczucie humoru, jakie przebija z kart książki, jest dość specyficzne i dla mnie mocno naciągane. Niestety. Już bym nawet była skłonna przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby nie język i styl, do których też mam spore zastrzeżenia. Autor cały czas posługuje się językiem bardzo nowoczesnym, powiedziałabym, że wręcz typowo młodzieżowym slangiem. Styl jest bardzo „na luzie”. Dla mnie – za bardzo. Czyżby chęć szpanowania? Za dużo w tym ostentacji i sztuczności.

Nie podoba mi się sposób, w jaki Szymon Hołownia opowiada o religii. Permanentne luzactwo w połączeniu z obecnymi niemal na każdym kroku sformułowaniami zaczerpniętymi z fachowej literatury daje w dużej mierze coś, co można nazwać pseudo-intelektualnym bełkotem. Nie przemawia to do mnie. Ja doskonale rozumiem, że autor jest człowiekiem ambitnym i jako osoba wierząca chciał przedstawić ważne dla wielu jemu podobnych kwestie w sposób przystępny dla przeciętnego zjadacza chleba, pozbawiony górnolotnego intelektualizmu. Jednak uważam, że wyszło mu to marnie. Przedobrzył. Bardzo chciał, żeby wyszło prosto, a jednocześnie rzetelnie. Niestety na chęciach się skończyło. Z tego powodu książkę na ogół czyta się topornie. Zdarzają się wyjątkowo fragmenty, kiedy autor przez chwilę nie próbuje być zabawny – i wtedy jest lepiej.

Dostrzegam w tej książce niemal całkowity brak zgodności między formą a treścią. Jedno z drugim niesamowicie mi się gryzie. Podczas czytania strasznie mnie to rozpraszało i irytowało, dlatego książkę męczyłam dość długo. Nie oczekiwałam, że ta pozycja okaże się fachową teologiczną rozprawą. Gdybym miała ochotę na lekturę tego typu, co się czasem zdarza, sięgnęłabym zapewne po jedno z pism Doktorów Kościoła. Niemniej jednak jestem zawiedziona. Liczyłam na nieco więcej profesjonalizmu, nieco więcej wewnętrznej spójności wywodu. Tymczasem autor troszkę tutaj z tym jest na bakier. Spodziewałam się również, że treść będzie nieco bardziej konkretna. Próżne były moje nadzieje. Miało być przystępnie i prosto, a wyszło, zdaje mi się, prostacko i chaotycznie.

Trudno mi ocenić tę książkę. Sama w sobie jest dla mnie, jaka jest. Stanowi duże rozczarowanie. Po pierwsze – dlatego, że zupełnie czego innego spodziewałam się po Hołowni. Po drugie – dlatego, że wiele osób (zarówno wierzących, jak i nie) bardzo tę pozycję chwali. Nie chcę twierdzić, że autor jest złym pisarzem. Tym bardziej że to na razie jedyne jego dzieło, z którym się zapoznałam. Może inne są lepsze? Jeszcze nie wiem. Ta w każdym razie do mnie nie przemawia i wynudziłam się przy niej strasznie, choć były też fajne momenty… Należały one jednak do rzadkości.

Moja ocena: 2/6

08/03/2012

„Biała Masajka” – Corinne Hofmann

To opowieść o kobiecie ze Szwajcarii, właścicielce dobrze prosperującej firmy. Wraz ze swoim narzeczonym wybrała się ona na urlop do Kenii. Tam poznała Masaja imieniem Lketinga, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia. Pod wpływem tego uczucia postanowiła rzucić wszystko w diabły, aby być z Lketingą. Osiągnęła swój cel i wraz z ukochanym rozpoczęła życie w jego rodzinnej, masajskiej wiosce. W buszu. Niewiarygodne? A jednak to prawda! Coś takiego właśnie przeżyła Corinne Hofmann – autorka Białej Masajki.

Zauroczona Lketingą Corinne pod wpływem silnego uczucia zdecydowała się zrezygnować ze wszystkiego, by rozpocząć zupełnie nowe życie, skrajnie odmienne od tego, które prowadziła do tej pory. Zostawia wszystko, aby rozpocząć życie w afrykańskim buszu. Spędziła tam cztery lata, uczestnicząc w życiu masajskiej społeczności i próbując uczynić życie tubylców nieco bardziej cywilizowanym. Stawiła czoło różnicom kulturowym. Mieszkała w chacie z krowiego łajna, ciężko pracowała wraz z innymi kobietami z wioski. W tamtych warunkach urodziła i wychowywała córeczkę. Niestety po czterech latach w związku jej i Lketingi zaczęło się dziać nie najlepiej. Pod pretekstem wyjazdu na kilkutygodniowy urlop do Szwajcarii i odwiedzin u matki uciekła od męża, aby jeszcze raz rozpocząć nowe życie – na powrót w Szwajcarii.

Można nazwać Corinne Hofmann głupią, szaloną, naiwną, ale trzeba jej oddać, że jest niezwykle odważna. Ja za nic w świecie nie odważyłabym się tak po prostu zrezygnować ze wszystkiego i przenieść się do Afryki, aby żyć w jednym z tamtejszych plemion, a już na pewno nie wytrzymałabym tam czterech lat. Mimo wszystko Hoffman bardzo mi zaimponowała. Czym? Tym, że pokazała, iż potrafi z determinacją walczyć o to, czego pragnie. To cenne. I nieważne w tym momencie, że generalnie rzecz biorąc, postąpiła głupio i naiwnie.

W książce bardzo podobały mi się liczne opisy Afryki, plemiennych obyczajów, zasad, różnic kulturowych. Dzięki tej pozycji można się dowiedzieć naprawdę wielu ciekawych rzeczy na temat Kenii i plemienia Samburu. No i, co najważniejsze, są to informacje z pierwszej ręki.

Co mnie wkurzało? Momentami sama Corinne. Ale mniejsza z tym. Mimo iż książka jest bardzo ciekawa, a historia Corinne Hofmann wciągająca i nietuzinkowa, lektura zajęła mi sporo czasu. To dlatego, że styl autorki pozostawia wiele do życzenia. Jest toporny, trudno przyswajalny, a chwilami wręcz zatrąca o grafomanię.

Mimo wszystko uważam, że książka jest świetna i warta przeczytania. Nie przeczę jednak, że ma swoje wady.

Moja ocena: 5/6