03/06/2020

„Gra anioła” – Carlos Ruiz Zafón

Carlos Ruiz Zafón to pisarz, którego uwielbiam. Jego twórczość poznałam za sprawą słynnego Cienia wiatru, stanowiącego pierwszy tom cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek. Gra anioła jest tomem drugim. Niestety, trochę się zakręciłam i sięgając po niego byłam już po lekturze tomu trzeciego, Więźnia nieba. Trochę szkoda, ale mówi się trudno.

Barcelona, lata dwudzieste. Pewnego dnia do młodego pisarza Davida Martina zgłasza się tajemniczy, nieznajomy wydawca i składa mu niesamowitą propozycję. Martin ma napisać książkę, jakiej jeszcze nie było. Jeśli się zgodzi i dopełni zobowiązania, otrzyma w zamian pokaźną fortunę. Decydując się na przyjęcie niecodziennego zlecenia, główny bohater wkracza jednak na niebezpieczną drogę. Okazuje się, że stopniowo zaczynają ginąć ludzie z jego otoczenia, a on sam nieuchronnie podąża w stronę autodestrukcji i obłąkania.

Gra anioła jest synkretyczna pod względem gatunkowym. Znaleźć w niej można zarówno rozbudowaną kryminalną intrygę, sensację, jak i wątek romansowy. Zawiera też wiele elementów charakterystycznych dla literatury grozy, a niekiedy ociera się i o fantastykę.

W książce wiele się dzieje. Akcja jest dynamiczna i obfituje w wiele zaskakujących wydarzeń i zwrotów. Zafón w żadnym momencie nie pozwala swojemu czytelnikowi na nudę, bawiąc się jego emocjami i pozwalając, by zatonął w morzu powieściowych intryg i własnych domysłów dotyczących fabuły. Ani przez chwilę nie można być pewnym tego, co się wydarzy za chwilę.

Powieści od początku do końca towarzyszy aura tajemniczości i grozy, budowana umiejętnie i sukcesywnie, dzięki licznym, subtelnym niedopowiedzeniom. Autor tworzy mroczny, nieco mistyczny i baśniowy klimat, udowadniając na każdym kroku, że jego wyobraźnia jest nieograniczona, język poetycki i wysublimowany, a pióro niezwykle wprawne.

Ogromnym atutem są też fenomenalnie wykreowani bohaterowie: różnorodni, barwni, wyraziści, o różnym poziomie wrażliwości, odmiennej hierarchii wartości, z indywidualnym podejściem do życia i świata.

Na łamach Gry anioła Zafón po raz kolejny składa hołd książkom i czytelniczej pasji. Znów zabiera czytelnika na Cmentarz Zapomnianych Książek, znany już z Cienia wiatru, ukazując mu i pozwalając poczuć, na czym polega tak zwana magia literatury.

Zakończenie jest chyba najbardziej zaskakującym elementem całej powieści – przynajmniej dla mnie. Jest ono nie do końca zamknięte i moim zdaniem dość niejednoznaczne. Na pewno pobudza wyobraźnię i czyni książkę jeszcze ciekawszą.

Na początku recenzji wspomniałam, że wskutek pomyłki przeczytałam książki w złej kolejności, bo przed Grą anioła sięgnęłam po Więźnia nieba, który jest tomem kolejnym. Nie zepsuło mi to jednak przyjemności z lektury i nie wpłynęło zbytnio na ogólne wrażenia czytelnicze. Niemniej osobom, które dopiero sięgną po ten cykl, rekomendowałabym jednak zachowanie właściwej kolejności.

Moja ocena: 5,5/6

10/04/2020

„Polskie gniazda literackie” – Marek Borucki

Polskie gniazda literackie Marka Boruckiego, to książka, której istnienie najpewniej w ogóle umknęłoby mojej uwadze, gdyby nie fakt, że swego czasu została mi ona podarowana. Format, okładka i pobieżne przekartkowanie sugerowały, że jest to album. A ponieważ w albumach nie gustuję, toteż i ten prędko trafił na półkę, aby wytrwale zbierać kurz, aż „kiedyś tam” do niego zajrzę. I tak minęło kilka lat.

W końcu, całkiem niedawno, robiąc porządki na moim regale zapomnianych książek (głównie właśnie albumów, niemających dla mnie większej wartości), wypatrzyłam Polskie gniazda literackie. Tym razem postanowiłam przyjrzeć się książce bliżej i… Przepadłam. Długo, oj długo jeszcze będę pluła sobie w brodę, że kazałam jej tyle czekać na moją uwagę. Gdybym ja tylko wiedziała, jaka to jest perełka!

Rzeczona publikacja, to tak naprawdę nie album sensu stricto. Mianowicie, jest to połączenie albumu z przewodnikiem turystycznym i literaturą popularnonaukową. Składa się z dwudziestu ośmiu kilkunastostronicowych rozdzialików, z których każdy poświęcony jest innemu z naszych rodzimych twórców literatury.

Każdy rozdział skonstruowany jest według tego samego schematu. Na początku przedstawiona zostaje sylwetka danego pisarza, a więc mamy krótką notkę biograficzną informującą o najważniejszych momentach w życiu i twórczości omawianego autora oraz jego najważniejszych dziełach, a później przechodzimy do najważniejszego. Do tytułowego „gniazda literackiego”, czyli miejsca szczególnie ważnego dla danego twórcy, takiego, z którym jest on nieodzownie kojarzony, w którym żył i tworzył, które drogie było jego sercu.

Każde „gniazdo literackie” opisane jest bardzo szczegółowo. Poznajemy jego historię, okoliczności, w jakich stało się ono tym miejscem wybranym. Dowiadujemy się, jakie było dawniej, gdy jeszcze żył i tworzył tam związany z nim pisarz, a także jakie jest dziś.

W książce znajdziemy mnóstwo fotografii. Są to zarówno fotografie samych „gniazd” od zewnątrz i od wewnątrz, ale również ulubionych mebli, czy innych bibelotów ważnych dla konkretnego pisarza. W rozdziałach poświęconych twórcom bliższym współczesności pojawiają się też niekiedy zdjęcia ich samych w ich „gniazdach”. Każda fotografia jest szczegółowo opisana.

Dodatkowo w książce roi się od ciekawych i zabawnych anegdotek, do których mam wielką słabość i które uwielbiam. Związane są one, bądź to z danym miejscem, bądź to z danym pisarzem lub też z jakimś przedmiotem tudzież meblem doń należącym.

Opisywane w książce miejsca – „gniazda”, to dziś muzea poświęcone ich dawnym właścicielom. Ponieważ jestem nie tylko molem książkowym z pasji i polonistką z zawodu, ale mam w sobie również żyłkę podróżnika, od razu zapragnęłam odwiedzić je wszystkie.

Borucki przewidział, że czytelnik może zechcieć odwiedzić te „literackie gniazda”, bo na końcu każdego rozdziału zamieścił szczegółowe informacje turystyczne: dokładny adres danego miejsca, wraz ze wskazówkami dojazdu, godzinami otwarcia dla odwiedzających, numerem telefonu, a niekiedy nawet cenami biletów wstępu!

Ta książka to kawał dobrej roboty, pod każdym względem i – jak dla mnie – prawdziwa perełka. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to jedynie do tego, że „literackich gniazd” i sylwetek pisarzy mogłoby być więcej. Apetyt wszak rośnie w miarę jedzenia. Ale to tylko taka moja fanaberia.

A zatem – komu w drogę temu… Książka pod pachę! Polecam!

Moja ocena: 6/6

28/02/2015

„Więzień nieba” – Carlos Ruiz Zafón

wiezienniebaWięzień nieba to kontynuacja słynnego na całym świecie cyklu o Cmentarzu Zapomnianych Książek, którego autorem jest hiszpański pisarz, Carlos Ruiz Zafón. W tej książce autor zabiera nas ponownie do barcelońskiej księgarni prowadzonej przez będącego już w podeszłym wieku pana Sempre i jego dorosłego syna Daniela, który zdążył założyć własną rodzinę. Wspólnie z ojcem i synem pracuje tam także ich wieloletni przyjaciel, Fermin Romero de Torres. Przede wszystkim historii jego życia poświęcona jest ta powieść. Jakie tajemnice kryje przeszłość Fermina? Czy wydarzenia sprzed lat wywrócą życie bohaterów do góry nogami? Czego Daniel dowie się o sobie samym przy okazji poznawania burzliwej i mrocznej historii życia swojego przyjaciela?

Ta książka, podobnie zresztą jak wszystkie inne dzieła autora, odznacza się niepowtarzalnym, lekko tajemniczym i złowrogim, ale także na swój sposób przyjemnym klimatem, który można uznać za charakterystyczny dla całej twórczości Zafóna. Jednocześnie jest to jednak powieść zupełnie inna niż przywoływany tu już Cień wiatru. W notce od tłumacza umieszczonej na początku możemy przeczytać, że nie powinno się porównywać ze sobą poszczególnych części cyklu. Zgadzam się z tym w zupełności, ale jednocześnie muszę przyznać, że bardzo trudno jest mi tego nie robić. Każda z części jest inna, ale przecież autor jest ten sam. Z jednej strony poszczególne tomy tworzą jedną całość, ale z drugiej nie są ze sobą powiązane na tyle ściśle, żeby nie można ich było czytać w dowolnej kolejności, nie czując się przy tym zagubionym.

Więzień nieba to lektura pasjonująca i genialna sama w sobie, choć w porównaniu do Cienia wiatru (nie mogę się oprzeć temu porównaniu) trochę jej brakuje. Przede wszystkim jest to lektura zupełnie inna. Tutaj główne skrzypce odgrywa przeszłość. Postacią pierwszoplanową jest Fermin, zaś wśród podejmowanych wątków dominują te historyczne i polityczne. Oczywiście nie są one jedynymi, ale zdecydowanie najbardziej znaczącymi.

Mimo dużej dawki informacji politycznych i historycznych książkę czyta się o dziwo, i na szczęście, w tempie ekspresowym. Wciąga ona równie błyskawicznie i mocno jak pierwsza część cyklu, chociaż według mnie jest od niej minimalnie gorsza. Zaznaczam, minimalnie. Ja połknęłam ją w kilka godzin. Historia, którą serwuje nam tym razem autor jest pasjonująca, dostarcza wielu emocji i trzyma w napięciu. Nie brak jej również szczypty tajemniczości, subtelnych niedomówień, zaskakujących wydarzeń. Krótko mówiąc mieszana w pewnym sensie typowa dla Zafóna.

Jednym z największych atutów Więźnia nieba jest moim zdaniem plastyczne, niezwykle sugestywne obrazowanie. Zafón po raz kolejny udowodnił, że na tym polu nie ma sobie równych. Posługuje się piórem sprawnie, niczym pędzlem i za pomocą słów maluje w wyobraźni czytelnika obraz tego, o czym pisze na kartach swojej powieści. Czytając opisy miejsc odnosiłam wrażenie, że jestem w nich obecna razem z bohaterami. Wierzyłam, że istnieją lub istniały naprawdę. W tym kontekście pochwała należy się również tłumaczowi (Carlos Marrodán Casas), który wspaniale przełożył te opisy na język polski, nie tracąc w przekładzie nic z ich oryginalnego piękna.

Bohaterowie. Nadal wzbudzają sympatię. Niemniej jednak już nie tak wielką jak w Cieniu wiatru. Przede wszystkim są inni. Jakby było im trochę z tej cudownej niezwykłości, którą emanowali wcześniej. Zmienili się, dojrzeli. Niby nic dziwnego. Przybyło im wszak nie tylko lat, ale i życiowych doświadczeń. Niemniej sprawiają na mnie wrażenie trochę wyblakłych, niedopracowanych. Zostali wykreowani jakby troszkę mniej starannie i wyraziście. Nie oznacza to, że źle. Po prostu gorzej. Inaczej.

Utwór ten niesie ze sobą piękne, umiejętnie wplecione w fabułę, uniwersalne przesłanie. Opowiada o sile prawdziwej przyjaźni i miłości. O tym, do czego człowiek jest zdolny w imię miłości, czy też przyjaźni i do czego wartości te zobowiązują.

Dużym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie. Tak naprawdę przyniosło ono ze sobą więcej pytań i wątpliwości niż konkretnych odpowiedzi. Autor jednak w dosyć jednoznaczny sposób daje czytelnikom do zrozumienia, że cała ta historia dopiero się zaczyna. No cóż… Czekam na jej zakończenie z niecierpliwością, ale i z pewnym niepokojem. Co mnie martwi? Obawiam się, że cykl ten może stać się jednym z wielu, które jako całość sporo tracą w oczach czytelników na skutek pisanych w nieskończoność, coraz to gorszych kontynuacji. Wierzę jednak, że Zafón jest pisarzem, który zna umiar i dobrze wie, kiedy przestać. Chcę wierzyć. Tak, jak już mówiłam, Więzień nieba to genialny utwór, ale mimo wszystko w moich oczach nie dorównuje on poziomem Cieniowi wiatru.

Książkę zdecydowanie polecam. Pewne, naprawdę drobne niedociągnięcia nie zmieniają faktu, że nadal jest ona genialna. Jestem pewna, że wiele osób będzie nią zachwyconych. Kieruję jedynie małą sugestię do fanów Zafóna, którzy spodziewają się po tej pozycji równie wielkich wrażeń jak po Cieniu wiatru. Nie nastawiajcie się na nic spektakularnego. Po prostu na świetną lekturę. Wówczas na pewno będziecie usatysfakcjonowani. Jeśli liczycie na drugi Cień wiatru, to możecie się rozczarować. Dzieło życia pisze się tylko jedno, a takim dla Zafóna jest Cień wiatru.

Moja ocena: 5/6

15/12/2013

„Jezioro Niebiańskie” – John Dalton

Głównym bohaterem powieści jest nieco fanatyczny, jak się zdaje, amerykański duchowny, Vincent Saunders. Pewnego dnia przybywa on na Tajwan, aby tam prowadzić działalność misyjną. Początkowo napotyka wiele trudności. Lokalowych, finansowych, językowych i kulturowych. Miejscowa ludność nastawiona jest do niego i jego nauk bardzo sceptycznie. Potem jednak stosunek do nowego przybysza poprawia się. Vincent na misji udziela darmowych lekcji angielskiego połączonych z ewangelizacją. Obejmuje również posadę nauczyciela w jednej z miejscowych szkół. Kiedy wydaje się już, że zaczyna się aklimatyzować w nowym otoczeniu, wszystko się komplikuje za sprawą pewnego incydentu. Vincent przyjmuje też propozycję od miejscowego bogacza, pana Gwa, który zleca mu przywiezienie z Chin do Wietnamu jego ukochanej. Oczywiście za odpowiednią opłatą. Co przyniesie ta podróż? Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem?

Wiele spodziewałam się po tej książce. Liczyłam na pasjonującą opowieść psychologiczną i obyczajową, na dobrze podaną porcję wiedzy o sytuacji społeczno-politycznej w Wietnamie i Chinach pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, bo na to się zapowiadało. Dodatkowo miałam też nadzieję na ciekawą opowieść o próbie przystosowania się i odnalezienia w zupełnie obcej kulturze. Nic z tego. Zawiodłam się, i to mocno.

Fabuła teoretycznie zapowiadała się całkiem nieźle. Niestety tylko teoretycznie. W praktyce to ponad sześciusetstronnicowy bełkot o wszystkim i o niczym. Rozwleczona jest do granic możliwości. Wszystko można było zmieścić bez trudu na zaledwie dwustu bądź trzystu stronach. Z pożytkiem zarówno dla czytelnika, jak i dla książki. Na dokładkę cała ta opowieść jest strasznie niespójna. To właściwie kilka mniejszych historii na siłę złączonych w jedną. Gdyby jeszcze były w miarę ciekawe, ale nie. Rażą banałem do tego stopnia, że aż brakuje słów. Może pod sam koniec, przez kilka stron akcja nabiera tempa i można powiedzieć, że coś tam zaczyna się dziać, jeśli porównamy to z całością. Odnoszę wrażenie, że proces twórczy przebiegał mniej więcej następująco: autor pisał, pisał o jednym i nagle się zorientował, że coś mu nie idzie, więc wymyślił nowy wątek i zaczął go rozwijać. Żeby nie musieć zaczynać całej roboty od nowa, połączył oba w tandetny sposób w jedno i tak dalej. Koszmar! Dawno nie czytałam książki tak nudnej i rozwleczonej.

Niniejsza publikacja z założenia, jak przypuszczam, miała być ciekawą i wielowątkową powieścią, w której główny wątek będą stanowiły refleksje związane z życiem na emigracji w kraju o zupełnie innej kulturze, tradycji, mentalności oraz odczucia z tą sytuacją związane. Niestety nic takiego w niej nie ma. Jest całkowicie wyzuta z jakichkolwiek emocji. Można jedynie znaleźć pewne mało przekonujące pseudo-refleksyjne wzmianki, które są niczym więcej, jak tylko żałosną imitacją głębszych przemyśleń. Nie mogę tego zupełnie zrozumieć i przeboleć zarazem, bo podobno Dalton sam wielokrotnie odwiedzał Chiny i przez lata mieszkał na Tajwanie. Należałoby więc sądzić, że od tej strony będzie wszystko w porządku. Nie jest. Dołóżmy do tego wyjątkowo toporny i prostacki styl i nic już mówić nie trzeba. Po prostu tragedia. Czytelników złaknionych informacji o azjatyckich realiach również spotka zawód, bo choć autor poświęca im wiele uwagi, robi to w sposób pozostawiający wiele do życzenia. Informacje nie brzmią wcale interesująco i sformułowane są dość nieprzystępnie.

Teraz czas przyjrzeć się bliżej głównemu bohaterowi. Mogłabym się rozpisywać, ale nie ma to sensu. Tutaj również nic specjalnego. Dorosły facet o mentalności nastolatka. Vincent miał chyba sprawiać wrażenie bohatera dynamicznego. Niestety nie sprawia. Teoretycznie zachodzi w nim jakaś przemiana, ale wątpliwa i niezupełnie na oczach czytelnika. Jego przemyślenia miały zapewne sprawiać wrażenie głębokich. Tymczasem są płytkie i pseudorefleksyjne.

Kolejnym nieporozumieniem jest dla mnie tytuł. W pewnym momencie co prawda mówi się o jeziorze, którego nazwę znajdziemy w tytule, ale owo jezioro ma się do całości jak kwiatek do kożucha, a znajdziemy o nim dosłownie kilka zdań.

Jezioro Niebiańskie jest, moim zdaniem, totalną pomyłką. Zupełnie nie rozumiem, na jakiej zasadzie ta książka została wydana. Stanowi dowód na to, że, parafrazując znane powiedzenie, „pisać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam równie tandetną pozycję jak ta. Na prawie siedemset stron ciekawych jest raptem kilkanaście. Muszę jednak przyznać, że odnajduję w niej echa pierwotnego zamysłu autorskiego, o czym już napomknęłam wcześniej. Niestety uważam, że ów zamysł w ogóle nie został zrealizowany, a jedynie na swój sposób zasygnalizowany.

Mam świadomość, że recenzowany przeze mnie tytuł to debiut literacki, więc oceniając próbowałam być wyrozumiała. Starałam się również docenić ten ledwo wyczuwalny, ale jednak jakoś zasygnalizowany w dziele zamysł autorski. Niestety tej pozycji nic nie jest w stanie uratować w moich oczach od najniższej noty. Nie polecam.

Moja ocena: 1/6

15/02/2012

„Dom duchów” – Isabel Allende

Dom duchów to część trylogii iberoamerykańskiej pisarki Isabel Allende. Powstała jako pierwsza, ale chronologicznie w całym cyklu jest trzecia. Cykl można czytać jednak w dowolnej kolejności.

Tytuł mógłby sugerować, że mamy do czynienia z powieścią fantasy. Jest to jednak wyśmienita saga rodzinna opowiadająca o dziejach rodziny Truebów. Clary, jej córki Blanki oraz wnuczki Alby. To powieść głównie o tych trzech kobietach, aczkolwiek z literaturą kobiecą ma bardzo niewiele wspólnego, właściwie nic. Głównym bohaterem jest Esteban Trueba – mąż Clary, człowiek uparty, porywczy i despotyczny. Pierwotnie jego żoną miała zostać siostra Clary, ale niestety zmarła na krótko przed ślubem. Fabuły nie będę opisywała zbyt szczegółowo. Po pierwsze, nie chcę niczego popsuć tym, którzy zdecydują się tę powieść przeczytać, a po drugie, myślę, że co najmniej część z Was oglądała głośny film o tym samym tytule nakręcony na jej podstawie. Oczywiście książka jest zdecydowanie lepsza!

Jak już wspomniałam, mimo iż głównym bohaterem Domu duchów jest mężczyzna, w tej opowieści „pierwsze skrzypce” grają zdecydowanie trzy pokolenia kobiet. Kobiet silnych, odważnych, pewnych siebie i wiedzących, czego chcą od życia, umiejących walczyć o to, co dla nich ważne i osiągających to. Są zawzięte i nieustępliwe. Bardzo konsekwentne w uczuciach. Mają, kolokwialnie mówiąc, „swój świat i swoje kredki”. Świat piękny, niesamowity i przede wszystkim magiczny. Utwór ubogaca szereg barwnych postaci drugoplanowych, które niejednokrotnie odgrywają znaczącą rolę. Wszyscy bohaterowie oddziałują silnie na emocje czytelnika, dzięki czemu ma się wrażenie, że razem z nimi uczestniczy się we wszystkich opisywanych wydarzeniach.

Allende nie można odmówić talentu prozatorskiego. Stworzyła ona ponadczasową, poruszającą do głębi sagę rodzinną. Magiczną, wielowątkową, intrygującą, tajemniczą. W przepiękny sposób snuje opowieść o rodzinie Truebów. Mówi magicznym językiem o miłości, nienawiści, strachu, pragnieniach, radościach, przebaczaniu, walce, które czają się w sercach bohaterów. Po prostu o rodzinie. Wszystkiemu towarzyszy aura magii i tajemniczości.

Narracja prowadzona jest dwutorowo. Mamy do czynienia z narratorem pierwszoosobowym, którym jest Esteban Trueba i trzecioosobowym – którym jest Alba. To dla mnie minus. Zaznaczam – dla mnie. Autorka świetnie sobie poradziła z „ogarnięciem” dwóch toków narracji i oba prowadzone są rzetelnie. Nie można się właściwie do niczego przyczepić. Po prostu ja nie lubię książek, w których występuje więcej niż jeden narrator.

To niesamowita powieść. Uroku dodaje jej osadzenie fabuły w realiach historycznych. Akcja rozgrywa się na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, z rewolucją chilijską w tle. Bohaterowie uwikłani są w ciekawy i przemyślany sposób w wydarzenia polityczne owych czasów.

Moja ocena: 6/6