24/07/2020

„Paryż. Fotoprzewodnik” – Alastair Horne

Ci, którzy trochę mnie już znają, doskonale wiedzą o tym, że jestem ogromną frankofilką. Od lat nastoletnich uwielbiam Francję i wszystko, co francuskie. W Paryżu byłam już trzykrotnie i ciągle mi mało. Więc, gdy tylko napotkałam fotoprzewodnik poświęcony francuskiej stolicy, autorstwa Alastaira Horne’a, rzuciłam się na niego niczym wygłodniała hiena. Nie do końca wiedziałam, czy to dobra decyzja, bo z racji mojego frankofilstwa, a co za tym idzie posiadania sporej wiedzy o Francji i Paryżu, jestem na ogół niezwykle krytyczna wobec wszelkich publikacji im poświęconych. Coraz mniej z nich jest mnie w stanie czymś zaskoczyć; czy to ciekawostką historyczną, kulturową, czy informacją turystyczną dotąd mi nieznaną. Natomiast, kiedy nie odkrywam ani nie dowiaduję się niczego nowego, czuję rozczarowanie. A jak było tym razem?

Tym razem zamiast rozczarowania spotkało mnie oczarowanie, choć muszę przyznać, że pierwsze wrażenie było lekko rozczarowujące. Zapowiadano mi fotoprzewodnik. Pomyślałam, więc, że to będzie jakieś sporych rozmiarów albumowe tomiszcze. Musiałam mieć wyjątkowo głupią minę, gdy wydobyłam książkę z koperty formatu A5 (książka, jako taka jest jeszcze ciut mniejsza). Moja pierwsza myśl? „Phi! Co to ma być? Mogłam sobie odpuścić”. Ale gdy tylko zajrzałam do środka, musiałam zrugać samą siebie. Pamiętajcie! Nie ocenia się książki po okładce! Po rozmiarze też nie.

Choć format fotoprzewodnika jest niepozorny, to Alastair Horne spisał się na medal. Zdjęć jest naprawdę mnóstwo. Wszystkie są piękne. Barwne, ciekawe, wyraźne i dobrze wykadrowane, choć niewielkie. Na każdym z nich, nawet najmniejszym, dokładnie widać to, co ma być widać. Poza tym podoba mi się prosty, ale przydatny z punktu widzenia turysty, podział zdjęć na mini rozdzialiki pod względem tematycznym. Ułatwia to z pewnością poznawanie samego miasta z perspektywy turysty, ale także porządkuje informacje na jego temat.

Każde zdjęcie zostało starannie dobrane i podpisane. Krótko i zwięźle. Jednym, czasami dwoma zdaniami. Niby nic. No i ile informacji można zawrzeć w dwuzdaniowych opisach? Ze zdziwieniem i zadowoleniem odkryłam, że całkiem sporo. Opis pod każdą fotografią, to ciekawostka, lub inna informacja o danym miejscu, o paryskiej codzienności, kulturze, zwyczajach mieszkańców czy historii miasta. Alastair Horne bardzo szybko udowodnił mi, że przy całym moim frankofilstwie wielu rzeczy jeszcze o Paryżu nie wiem i mnóstwo ciekawych miejsc przeoczyłam podczas swoich dotychczasowych wizyt w mieście świateł. Koniecznie muszę to wszystko kiedyś nadrobić i już wiem, że w kolejnej podróży fotoprzewodnik Horne’a będzie mi towarzyszył.

Fotoprzewodnik to – jak sama nazwa wskazuje – połączenie albumu fotograficznego z przewodnikiem turystycznym. Zanim zajrzałam do środka, nie byłam przekonana, że w przypadku tej publikacji się to uda. Mały format, mnóstwo zdjęć… Albumem można to nazwać, ale mocno powątpiewałam, że przewodnikiem również. A jednak i tu się myliłam. Nie tylko dlatego, że w opisach pod zdjęciami znaleźć można mnóstwo ciekawych informacji o samym mieście i miejscach, które warte są odwiedzenia tak samo, a może nawet bardziej jak słynna wieża Eiffela, choć nie są aż tak popularne. Mały format sprzyja wędrowaniu z książką po mieście. Poza tym okładka jest miękka, ale zarazem dobrze usztywniona, dzięki czemu cała książka jest giętka, elastyczna. Można ją delikatnie wygiąć lub ścisnąć, tak by dopasowała się do wolnego miejsca w plecaku czy nawet większej kieszeni kurtki, bez uszczerbku dla samej książki.

Podsumowując. Jestem pod wrażeniem tego malutkiego, niepozornego albumiku i przewodnika w jednym. Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Znów zatęskniłam za Paryżem, a nawet uroniłam łezkę i już zabieram się za planowanie kolejnej wycieczki, choć nie mam zielonego pojęcia, kiedy możliwa będzie realizacja tych planów, a wszystko wskazuje na to, że naprawdę nieprędko.

Moja ocena: 6/6

Książkę otrzymałam do recenzji w ramach współpracy z portalem „Na kanapie”

10/04/2020

„Polskie gniazda literackie” – Marek Borucki

Polskie gniazda literackie Marka Boruckiego, to książka, której istnienie najpewniej w ogóle umknęłoby mojej uwadze, gdyby nie fakt, że swego czasu została mi ona podarowana. Format, okładka i pobieżne przekartkowanie sugerowały, że jest to album. A ponieważ w albumach nie gustuję, toteż i ten prędko trafił na półkę, aby wytrwale zbierać kurz, aż „kiedyś tam” do niego zajrzę. I tak minęło kilka lat.

W końcu, całkiem niedawno, robiąc porządki na moim regale zapomnianych książek (głównie właśnie albumów, niemających dla mnie większej wartości), wypatrzyłam Polskie gniazda literackie. Tym razem postanowiłam przyjrzeć się książce bliżej i… Przepadłam. Długo, oj długo jeszcze będę pluła sobie w brodę, że kazałam jej tyle czekać na moją uwagę. Gdybym ja tylko wiedziała, jaka to jest perełka!

Rzeczona publikacja, to tak naprawdę nie album sensu stricto. Mianowicie, jest to połączenie albumu z przewodnikiem turystycznym i literaturą popularnonaukową. Składa się z dwudziestu ośmiu kilkunastostronicowych rozdzialików, z których każdy poświęcony jest innemu z naszych rodzimych twórców literatury.

Każdy rozdział skonstruowany jest według tego samego schematu. Na początku przedstawiona zostaje sylwetka danego pisarza, a więc mamy krótką notkę biograficzną informującą o najważniejszych momentach w życiu i twórczości omawianego autora oraz jego najważniejszych dziełach, a później przechodzimy do najważniejszego. Do tytułowego „gniazda literackiego”, czyli miejsca szczególnie ważnego dla danego twórcy, takiego, z którym jest on nieodzownie kojarzony, w którym żył i tworzył, które drogie było jego sercu.

Każde „gniazdo literackie” opisane jest bardzo szczegółowo. Poznajemy jego historię, okoliczności, w jakich stało się ono tym miejscem wybranym. Dowiadujemy się, jakie było dawniej, gdy jeszcze żył i tworzył tam związany z nim pisarz, a także jakie jest dziś.

W książce znajdziemy mnóstwo fotografii. Są to zarówno fotografie samych „gniazd” od zewnątrz i od wewnątrz, ale również ulubionych mebli, czy innych bibelotów ważnych dla konkretnego pisarza. W rozdziałach poświęconych twórcom bliższym współczesności pojawiają się też niekiedy zdjęcia ich samych w ich „gniazdach”. Każda fotografia jest szczegółowo opisana.

Dodatkowo w książce roi się od ciekawych i zabawnych anegdotek, do których mam wielką słabość i które uwielbiam. Związane są one, bądź to z danym miejscem, bądź to z danym pisarzem lub też z jakimś przedmiotem tudzież meblem doń należącym.

Opisywane w książce miejsca – „gniazda”, to dziś muzea poświęcone ich dawnym właścicielom. Ponieważ jestem nie tylko molem książkowym z pasji i polonistką z zawodu, ale mam w sobie również żyłkę podróżnika, od razu zapragnęłam odwiedzić je wszystkie.

Borucki przewidział, że czytelnik może zechcieć odwiedzić te „literackie gniazda”, bo na końcu każdego rozdziału zamieścił szczegółowe informacje turystyczne: dokładny adres danego miejsca, wraz ze wskazówkami dojazdu, godzinami otwarcia dla odwiedzających, numerem telefonu, a niekiedy nawet cenami biletów wstępu!

Ta książka to kawał dobrej roboty, pod każdym względem i – jak dla mnie – prawdziwa perełka. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to jedynie do tego, że „literackich gniazd” i sylwetek pisarzy mogłoby być więcej. Apetyt wszak rośnie w miarę jedzenia. Ale to tylko taka moja fanaberia.

A zatem – komu w drogę temu… Książka pod pachę! Polecam!

Moja ocena: 6/6