05/05/2020

„Transsuma” – Roman Razorbak

Transsuma przyciągnęła mnie do siebie intrygującym tytułem, niepozorną okładką (kolorowe kropki na szarym tle) i opisem okładkowym (Novae Res 2020). Jakkolwiek w opisie tym wydawca szczerze informuje, czego należy się spodziewać po lekturze, to kompletnie nie tego się spodziewałam. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam, choć opis ten jest wyjątkowo trafny. Jak to? A no – tak to!

Do monastycznego klasztoru trafia młody A. Zdaje się, że ma powołanie. Ale tak naprawdę próbuje uciec od świata i samego siebie. Przeżywa kryzys tożsamości, który ma nadzieję zagłuszyć poprzez modlitwę i podporządkowanie się surowym regułom klasztornego życia, przywdziewając habit mnicha. Targany jest wieloma wewnętrznymi rozterkami, które, zamiast zniknąć, dzięki pewnemu wydarzeniu i spotkaniu zaczną się namnażać, a wewnętrzny kryzys głównego bohatera będzie się pogłębiał ze strony na stronę. Jaki to kryzys? Czym jest spowodowany? Tego już nie zdradzę.

Książka od pierwszych stron mocno mnie wciągnęła. Momentami narracja jest bardzo poetycka. Czytając śledzimy uważnie rozterki A. Jego rozmaite, liczne refleksje i wewnętrzne zmagania. Przemyślenia te często są głębokie i poruszające, przedstawione właśnie bardzo poetycko. Zaś innym razem bezsensowne, nielogiczne, chaotyczne i pełne sprzeczności. Z każdą kolejną stroną stają się coraz bardziej niedorzeczne i odrealnione moim zdaniem, ale jednak są jakoś na swój sposób wartościowe, bo mimo wszystko ukazują w pewien sposób, jak funkcjonuje umysł człowieka w kryzysie tożsamości.

Razorbak posługuje się stylem bardzo specyficznym. Jego język jest jednocześnie poetycki i obrazoburczy. Wyszukany i prostacki. Wzruszający i bluźnierczy. Czytając doświadczałam różnych, bardzo skrajnych emocji. Od zachwytu po wstręt i obrzydzenie. Narracja zaś jest momentami chaotyczna, ale obok wrażenia chaosu ma się jednocześnie poczucie, że autor nad nim panuje. I ten miejscowy narracyjny chaos odpowiada poniekąd świetnie stanom mentalnym bohatera. Tak więc to i wada, i zaleta jednocześnie.

Na pewno podziwiam u autora świadomość językową. To, jak miesza pojęcia, jak żongluje słowami, sprawiając, że bluźnierstwo brzmi niekiedy jak poezja, a poetycki niby frazes kryje w sobie jad. Może się to podobać lub nie. Ale to sztuka umieć tak wyeksploatować język: tak podporządkować go sobie i potrzebom swojego pióra, jak zrobił to Razorbak.

Nie wiem, co sądzić o tej książce. Jest jednocześnie dobra i beznadziejna. Bo to wszystko zależy, jak na nią spojrzeć. To, jaką perspektywę patrzenia przyjmiemy, będzie miało wpływ na ocenę. Lektura Transsumy to gwałt dokonany na moim umyśle. Gwałt intelektualny i mentalny. Wywołała we mnie uczucie potwornego psychicznego zmęczenia, które narastało wraz z każdą przeczytaną stroną. Sprawiła, że czuję się psychicznie zbrukana i wstrząśnięta, ale i poruszona. Chcę o niej jak najszybciej zapomnieć, ale ciągle o niej myślę i przypominam sobie różne jej fragmenty.

Transsuma to książka pełna sprzeczności. Tak jak główny bohater powieści. I również wiele sprzecznych odczuć wywołała we mnie. Ale może właśnie o to chodziło, by czytelnik poczuł się po trosze tak, jak czuł się A.? Rozdarty pomiędzy dwoma sprzecznościami? Przyjmując taką perspektywę – autor spisał się na medal.

Podsumowując: napisałam, że książka jest pełna sprzeczności na każdej płaszczyźnie – tak językowej, jak i fabularnej, narracyjnej. I taka też będzie moja ocena. Bo nie może być inna. Gdyby była jednoznaczna, byłaby połowiczna. Książkę więc polecam serdecznie, sugerując, że bezpieczniej będzie trzymać się od niej z daleka. Właśnie tak. Zaryzykujcie. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje! A. też zaryzykował. Czy warto? Myślę, że książka nie daje jednoznacznej odpowiedzi i ja Wam jej też nie dam.

Moja ocena: 3,5/6

04/01/2012

„Tylko razem z córką” – Betty Mahmoody

To książka autobiograficzna. Amerykanka Betty Mahmoody jest postacią autentyczną. W latach osiemdziesiątych wyjechała wraz z mężem Irańczykiem i czteroletnią wówczas córeczką do Teheranu. Miały to być rodzinne, dwutygodniowe wakacje. Niestety po przyjeździe na miejsce kobieta dowiedziała się, że mąż nie ma zamiaru wracać do USA. Nie ma też zamiaru pozwolić na powrót żonie i córce, a żona Irańczyka nie ma prawa bez jego pozwolenia wyjechać. I tu zaczął się koszmar. Mężczyzna z dnia na dzień zmienił się z kochającego i czułego męża i ojca w bezwzględnego, despotycznego tyrana, a kobieta wraz z córeczką stała się jego niewolnicą i więźniem we własnym domu.

Książka opowiada o życiu w Iranie, dramatycznych doświadczeniach, walce o dobro swoje i dziecka. Autorka opisuje w niej wszystko ze szczegółami. Rozterki, bóle, problemy i trudności, z jakimi przyszło jej się borykać. Opowiada nie tylko o życiu tam, w zupełnie obcej kulturze, ale także o tym, jak starała się uciec z Iranu. Przy życiu trzymała ją tylko miłość do córeczki i pragnienie jej szczęścia.

Opowiadając o swoim życiu w Teheranie, autorka przybliża nam także tamtejsze realia, kulturę, obyczaje. Opisuje wszystko, co przeżyła i opowiada o swoich subiektywnych odczuciach dotyczących tamtych chwil, niemniej mimo to można powiedzieć, że jej spojrzenie na irańską kulturę jest obiektywne. Podziwiam. Mnie osobiście byłoby trudno o choćby minimalny obiektywizm, gdybym przeżyła to, co pani Mahmoody. Ona tymczasem wielokrotnie podkreśla, że w Iranie, jak w każdym innym kraju, są ludzie dobrzy i źli, i nie można nikogo dyskryminować ze względu na narodowość.

Książkę czyta się niezwykle szybko. Wciąga i nie pozwala się oderwać. Do końca trzyma w napięciu. Jest najlepszym dowodem na prawdziwość powszechnie znanych słów, że życie pisze najlepsze scenariusze. Niejednokrotnie można poczuć dreszczyk czy uronić łzę podczas poznawania losów autorki. Są to poruszające do głębi zapiski kobiety, która walczy z determinacją i która dla córki zrobi wszystko, która dla jej szczęścia i dobra jest gotowa na każde poświęcenie.

Poruszając trudny i zawsze aktualny temat tzw. małżeństw mieszanych, autorka pokazuje także, że pewne różnice kulturowe są niezwykle silne i niemożliwe do przezwyciężenia. Dlatego przed podjęciem decyzji o związaniu się z kimś, kto wychował się w zupełnie innej kulturze niż nasza i wyjechaniu do jego rodzinnego kraju powinniśmy się dziesięć razy upewnić, czy na pewno będziemy bezpieczni i czy jesteśmy gotowi żyć według takich, a nie innych zasad. I przede wszystkim powinniśmy wcześniej dobrze tę inną kulturę poznać. Dziś to nie problem. Możliwości jest wiele, są książki, jest Internet. a dzięki temu będziemy wiedzieli, czego możemy się spodziewać. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości nie warto ryzykować.

Moja ocena: 6/6