21/05/2021

„Mój życiorys polonistyczny z historią w tle” – Henryk Markiewicz, Barbara Łopieńska

Literatura była w moim życiu od zawsze i od lat dziecinnych zajmowała w nim ważne miejsce. Już w gimnazjum wiedziałam, że chcę iść na polonistykę i jako dorosła marzenie to spełniłam. Wybierając zawód kierowałam się pasją i zainteresowaniami. Za głosem pasji poszedł w życiu również profesor Henryk Markiewicz – wybitny polonista, powszechnie szanowany w środowisku naukowym literaturoznawca. To właśnie po jego autobiografię w formie wywiadu prowadzonego przez Barbarę Łopieńską, sięgnęłam niedawno.

Profesor Henryk, a właściwie Herman Markiewicz, od najmłodszych lat wykazywał się szczególnymi zdolnościami w zakresie historii i języka polskiego. Jego autobiografia, bo tym w istocie jest Mój życiorys polonistyczny z historią w tle, nieustannie krąży wokół polszczyzny, literatury i historii. To dosłownie życiorys polonistyczny. Poznajemy w nim życie, rodzinę i codzienność słynnego akademika. Dowiadujemy się o różnych epizodach z jego życia i działalności politycznej.

Mój życiorys polonistyczny z historią w tle, to ciekawa opowieść o życiu prywatnym i zawodowym, o pasji, która stałą się pracą i o pracy, która jest pasją. O historii, tej mikro i tej makro. Czyta się ją lekko, ale i niespiesznie. Nie brakuje w niej zarówno humoru, jak i momentów trudnych. Cieszę się, że mogłam poznać tę historię. Czuję swego rodzaju bliskość z profesorem. Bardzo ciekawie czyta się o życiu kogoś, kogo do tej pory znało się i kojarzyło z artykułów naukowych czytanych na studiach i podręczników akademickich. Myślę, że po przeczytaniu tego wywiadu-autobiografii mój szacunek i podziw dla wiedzy Henryka Markiewicza i jego samego zdecydowanie wzrósł.

Dobra to lektura. Prosta, nieskomplikowana, pozbawiona sensacyjnych wydarzeń, czy jakichś zwrotów akcji, ale dla mnie istotna. Cieszę się, że mam ją za sobą. Polecam osobom, które chciałyby sobie przybliżyć postać wybitnego literaturoznawcy i autora podręczników. Człowieka, który życie poświęcił swojej pasji i, który pasję uczynił swoim życiem.

Kiedyś ktoś powiedział mi, że „pasja się zawsze obroni”. Wierzę w to mocno i życiorys Markiewicza jest tego dowodem.

Moja ocena: 4/6

27/11/2019

„Bociany przylatują zimą” – Iwona Jurczenko-Topolska

Od dawna już interesuję się tematem adopcji. Nie raz sama myślałam o tym, żeby w przyszłości stworzyć rodzinę dla jakiegoś dziecka, któremu nie było dane zaznać miłości rodzicielskiej. Dlatego też, gdy natrafiłam na książkę Iwony Jurczenko-Topolskiej Bociany przylatują zimą, od razu postanowiłam ją przeczytać. Autorka i jej mąż Krzysztof zdecydowali się na adopcję trójki rodzeństwa.

W książce zostały szczegółowo opisane perypetie Topolskich związane z adopcją; dylematy adopcyjnych rodziców i wyzwania, którym muszą oni stawić czoła. Czytając dowiadujemy się jak wygląda adopcja od strony formalnej i poznajemy wszystkie jej etapy, ale nie tylko. Przyglądamy się również wcale niełatwemu procesowi budowania rodziny. Proces ten jest tym trudniejszy, że adoptowane przez Topolskich rodzeństwo: siedmioletnia Ania, pięcioletni Paweł i trzyletni Dominik, to dzieci z patologicznej rodziny, zaniedbane dosłownie pod każdym możliwym względem.

Iwona Jurczenko-Topolska opowiada o trudach i radościach adopcyjnego rodzicielstwa. Opisuje pierwsze miesiące wspólnego życia i wspólną codzienność. Pisze o dzieciach: ich rozwoju, zachowaniu, trudach związanych z adaptacją w nowej rzeczywistości. O tym jak wielką wagę w budowaniu relacji z nimi mają drobne gesty. Ponadto ukazuje również wewnętrzne dylematy rodzica adopcyjnego: wątpliwości i wyzwania, przed jakimi staje. Opowiada o dojrzewaniu do rodzicielstwa i poznawaniu siebie.

Lektura ta uświadamia jak ogromna odpowiedzialność spoczywa na adopcyjnych rodzicach. Autorka podkreśla także to, że w kontakcie z dziećmi, zwłaszcza tymi po przejściach, potrzeba czasu i zrozumienia, a oprócz tego każde dziecko wymaga indywidualnego podejścia, bo to, co sprawdziło się w przypadku jednego, wcale nie musi się sprawdzić w przypadku drugiego. Mówi też jasno o tym, że miłość do dzieci nie zawsze jest prosta, ale nie oznacza to, że niemożliwa. W książce nie brak też humoru i autoironii. Można w niej znaleźć opisy wielu zabawnych i wzruszających sytuacji z codziennego życia rodziny Topolskich. Czasami czytając śmiałam się w głos, a czasami łza się w oku zakręciła.

Uważam, że Bociany przylatują zimą to świetna i bardzo wartościowa książka. Moim zdaniem powinna być lekturą obowiązkową dla wszystkich tych, którzy zastanawiają się nad adopcją dziecka, bowiem wiele uświadamia i wydaje mi się, że może pomóc w podjęciu ostatecznej decyzji tym, którzy się jeszcze wahają. Bardzo brakuje takich książek jak ta. Dzięki niej adopcja przestaje być tematem tabu czy powodem do wstydu.

Książkę polecam całym sercem. Jedyne, co mnie w niej raziło, to niekiedy postawa autorki. Kilkukrotnie odniosłam wrażenie, jakby czuła się ona lepsza od innych. Drażniło mnie też szczycenie się rozległymi znajomościami. Ale to zaledwie drobna rysa na wizerunku książki. Mimo wszystko rodzina Topolskich wzbudziła moją ogromną sympatię i lektura ta na długo zapadnie mi w pamięć.

Moja ocena: 5,5/6

08/10/2018

„I więcej nic nie pamiętam” – Adina Blady-Szwajger

Książek ukazujących niewyobrażalne okrucieństwo i tragizm drugiej wojny światowej czy holokaustu, napisano już całe mnóstwo. Ponieważ od dawna interesuję się tą tematyką, wiele z nich przeczytałam. Były to zarówno książki popularnonaukowe, pisane przez historyków, jak i osobiste relacje tych, którzy doświadczyli hitlerowskiego okrucieństwa na własnej skórze i po wojnie zdecydowali się o tym opowiedzieć. Za każdym razem te relacje głęboko mnie poruszały i mroziły mi krew w żyłach. Każda z nich była inna, choć zarazem wiele było do siebie pod pewnymi względami podobnych. Jednak relacja Adiny Blady-Szwajger zdecydowanie wyróżnia się na tle przeczytanych przeze mnie dotychczas publikacji tego typu. I więcej nic nie pamiętam to opowieść o tych, których często pomija się pisząc o drugiej wojnie światowej – o dzieciach. O dzieciństwie naznaczonym piętnem bezdusznej i brutalnej wojennej rzeczywistości.

Autorka, z pochodzenia Żydówka, w chwili, gdy wybuchła wojna, była ambitną, zaledwie dwudziestoparoletnią kobietą, świeżo upieczoną mężatką, studentką medycyny, z głową pełną życiowych planów, które niestety zweryfikowała wojna. Kilka miesięcy po jej wybuchu, w marcu 1940 roku, rozpoczęła pracę, jako pediatra w warszawskim Szpitalu Dziecięcym Bersohnów i Baumanów. W książce opisuje wojenne realia widziane z perspektywy lekarza pediatry.

Relacja Adiny Blady-Szwajger to bardzo osobista opowieść o próbie zachowania godności w rzeczywistości, która tej godności na każdym kroku urągała. O desperackiej próbie ocalenia człowieczeństwa w skrajnie nieludzkich warunkach. Ta książka wprost poraziła mnie swoim autentyzmem, a jednocześnie urzekła prostotą. Autorka opisuje wszystko w sposób prosty, bezpośredni i konkretny. Bez patosu. Nie przebiera w słowach. Jej relacja jest brutalnie dosadna i sądzę, że w dużej mierze dzięki temu tak autentyczna, tak mocno i głęboko zapadająca w pamięć.

Adina Blady-Szwajger bez ogródek i eufemizmów pisze o wojennych realiach widzianych oczami młodej kobiety, lekarki. Opowiada o swoim życiu, działalności konspiracyjnej i pracy w szpitalu. Dużo uwagi poświęca swoim małym pacjentom. Pisze o niewiarygodnej u dzieci mądrości, która chwyta za serce i niejednokrotnie wzrusza do łez. Zwłaszcza, gdy ze szczegółami opisuje śmierć widzianą ich oczami oraz ich nieprawdopodobnie dojrzałą i stoicką postawę wobec niej. Nie stroni również od tematów tabu, takich jak aborcje i eutanazje dokonywane wtedy – paradoksalnie – w imię ocalenia godności i człowieczeństwa. O trudnych wyborach moralnych, których w czasie wojny musiała dokonywać niemal nieustannie. Zresztą nie tylko ona. Często były to wybory między złym, a gorszym. Ale czy ktokolwiek dzisiaj ma prawo poddawać je ocenie? Nie wiem. Pisząc o tym, jak bliski jej człowiek dowiedział się, że dokonała aborcji, podsumowała swoją decyzję następująco:

„A co miałam mu powiedzieć? Czy miałam mu wyjaśnić, że żyjemy w czasach, w których dzieci nie mają prawa się rodzić, bo wolno je rodzić tylko dla życia, a nie dla umierania?” [1]

I więcej nic nie pamiętam, mimo ogromnej siły przekazu, potęgowanej dodatkowo mnóstwem zdjęć z prywatnego archiwum autorki, pod względem literackim pozostawia jednak, co nieco do życzenia. Historia zawarta w książce opowiedziana została dość chaotycznie. Jest urywana, pełna niedopowiedzeń i znaków zapytania. Odniosłam wrażenie, że autorka momentami zupełnie nie panuje tak tekstem. Jej wspomnienia są luźnie, niepoukładane, często wyrywkowe. Mówi o emocjach, ale bez emocji. Wiele wątków zaczyna i albo ich nie kończy, z powodu luk w pamięci, które powstały na skutek upływu czasu, albo powraca do nich znienacka, w momencie dla czytelnika zupełnie niespodziewanym, przerywając inny wątek. W konsekwencji, mimo, że książka jest dość krótka i napisana prostym językiem, trzeba naprawdę mocno skupić się na tekście, aby się w tej relacji nie zagubić. Niemniej autorka zdaje się być w pełni świadoma tych warsztatowych niedociągnięć.

„Bo to wszystko są tylko słowa, a ja nie jestem literatem i nie umiem znaleźć słów, które krzyczą. Zresztą, to nie jest literatura. To jest relacja o tym, co było naprawdę”. [2]

Adina Blady-Szwajger pierwotnie nie zamierzała dzielić się ze światem swoimi wspomnieniami. Przez długie lata liczyła, że zapomni o tym, co przeżyła i czego była świadkiem. Ostatecznie zdecydowała się na ich publikację, niemniej zrobiła to wyłącznie z poczucia moralnego obowiązku wobec tych, którym w przeciwieństwie do niej, nie udało się przeżyć. Czytając te wspomnienia wciąż zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że to wszystko wydarzyło się naprawdę? Dorastając i żyjąc w czasach pokoju, ciężko to pojąć. Dzięki lekturom takim jak ta, człowiek zaczyna być naprawdę, z całego serca wdzięczny losowi, że nie musiał nic podobnego w życiu przechodzić. I oby to się nigdy nie zmieniło.

Czy polecam I więcej nic nie pamiętam? Zdecydowanie tak, choć z pewnością nie jest to książka dla każdego. Nie każdy będzie w stanie udźwignąć psychicznie ciężar tej lektury. Niemniej naprawdę warto po nią sięgnąć, choć jak już wspomniałam, ma swoje wady i czasami ciężko się ją czyta, nie tylko ze względu na przekaz, jaki w sobie zawiera. Jeśli ktoś interesuje się tematyką holokaustu czy drugiej wojny światowej, to mimo pewnych zastrzeżeń, zachęcam do lektury.

Moja ocena: 4,5/6

_____
[1] Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, wyd. Świat Książki 2010, s. 243.
[2] Tamże, s. 225.

29/02/2012

„Srebrna Natalia” – Kira Gałczyńska

Uwielbiam biografie i autobiografie. Zwłaszcza postaci ze świata literackiego. Srebrna Natalia to opowieść o niesamowitej kobiecie – żonie poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Napisania jej biografii podjęła się córka – Kira Gałczyńska. Kim była Natalia? Jak poznała swojego męża? Jakie było ich wspólne życie? Dlaczego Natalia była tak wyjątkowa? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań udzieliła po wielu latach Kira.

Natalia miała gruzińskie korzenie, a w jej żyłach płynęła arystokratyczna krew. Ojcem jej był Konstanty Nikołajewicz Awaszwili – reprezentant jednego z najzamożniejszych rodów gruzińskich. Jej matka natomiast była córką rosyjskiego urzędnika, który szybko, wraz z ukochaną, przeniósł się do Kalisza. Natalia od dnia swoich narodzin stała się oczkiem w głowie ojca. On zaszczepił w jej sercu miłość do Gruzji. Niestety, jeszcze gdy była małą dziewczynką, wybuchła woja z Turcją. Wówczas ukochany tato trafił do niewoli i Natalia już nigdy więcej nie miała go zobaczyć. Utrata ojca była dla niej niezwykle traumatycznym przeżyciem. Jednakże swój ból przeżywała cicho i w głębi duszy. Była od dziecka bardzo zamknięta w sobie i taka już została.

Gałczyńskiego poznała w Warszawie, gdzie przyjechała studiować romanistykę. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Natalia była niepospolicie piękną kobietą; jej uroda przykuła natychmiast uwagę poety. Przede wszystkim zaabsorbowały go jej piękne, duże, niebieskie oczy. Od początku spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Natalia bardzo szybko stała się żoną i muzą poety. Była przy nim zawsze i wszędzie. Choć niewątpliwie mnóstwo było w ich małżeńskim życiu chwil trudnych, łez i bólu, choćby z powodu choroby psychicznej, z którą zmagał się poeta, miłość zawsze brała górę.

Autorka przedstawia matkę niczym anioła w ludzkiej postaci. Natalia jawi się nam jako kobieta piękna, niesamowicie cierpliwa i szczerze, głęboko oddana mężowi, jednak mająca przy tym indywidualny, niezwykle silny charakter. Przez całe życie była wierną towarzyszką Konstantego, jego oparciem i nieustającym natchnieniem. Dowodem tego ostatniego może być liczba liryków, które poeta napisał właśnie dla niej. Znajdujemy je również na kartach Srebrnej Natalii, niekiedy wraz z notkami o okolicznościach ich powstania. Po śmierci poety jego żona zajęła się rozpowszechnianiem i propagowaniem jego twórczości.

Małżonkowie byli sobie oddani do tego stopnia, że nawet w tej biografii Natalia została przedstawiona przez pryzmat ich wielkiej, wprost niewyobrażalnej miłości. Trzeba jednak napisać, że mimo wielkiego oddania mężowi nie zaniedbywała samej siebie. Pisała bajki dla dzieci i tłumaczyła na język polski literaturę rosyjską.

Jak już wspomniałam, pani Gałczyńska była osobą bardzo zamkniętą w sobie i nieskorą do dzielenia się z kimkolwiek – nawet z córką – wspomnieniami ze swojego dzieciństwa, młodości, czy wreszcie małżeństwa z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim. Aby nakłonić matkę do zwierzeń, autorka musiała uciec się do pewnego bardzo subtelnego podstępu. Nie zdradzę, jakiego.

Przez to zamknięcie się Natalii w sobie jej biografia ma pewną skazę. Jest jakby niepełna, niedokończona. Brak tutaj informacji na temat przeżyć wewnętrznych, psychiki i emocji. Znajdziemy głównie suche fakty, choć nie oznacza to, że książki mimo wszystko nie czyta się wyśmienicie.

Kira Gałczyńska poradziła sobie świetnie z biografią własnej matki. Trzeba jej to oddać. Tym bardziej, że – jak już kiedyś wspominałam w recenzji innej pozycji – wydaje mi się, iż bycie biografem własnej rodziny, zwłaszcza zaś swoich rodziców, jest niezwykle trudne. Jako autorce biografii własnej matki mam Kirze do zarzucenia jedynie widoczny – sporadycznie co prawda – brak emocjonalnego dystansu, który wyczuwa się w książce. Jest on najzupełniej zrozumiały, jeśli weźmie się pod uwagę, że Kira Gałczyńska była z Natalią bardzo zżyta, podziwiała ją i kochała. Sam w sobie nie jest, naturalnie, niczym złym i w żadnym wypadku nie męczy czytelnika, ale uważam, że w biografii nie ma, a przynajmniej nie powinno być miejsca na emocjonalny stosunek autora do opisywanych osób. Takie „emocjonalne wstawki” to podświadoma sugestia dla czytelnika, jak należy patrzeć na daną postać czy wydarzenie, a w biografiach chyba nie chodzi o ubarwianie, tylko o przedstawianie czarno na białym wszystkiego takim, jakie było czy jest.

Srebrna Natalia to w istocie książka nie tylko o Natalii – kobiecie pięknej zewnętrznie i wewnętrznie, choć żona Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego odgrywa w niej niezaprzeczalnie główną rolę. To także uroczy obrazek przedstawiający Polskę i Polaków dwudziestego wieku. Wreszcie jest to przepiękna opowieść o poecie, o przyjaciołach rodziny, których Gałczyńscy mieli wielu, gdyż prowadzili bujne życie towarzyskie.

Całość jeszcze bardziej uatrakcyjniają liczne fotografie, dokumenty, kopie listów i wspomnienia samej Natalii – nagrane, gdy jej córce udało się przekonać ją podstępem do zwierzeń. Świetne i jak zwykle rzetelne wydanie Świata Książki! To książka, która bez wątpienia przypadnie do gustu nie tylko wielbicielom poezji Gałczyńskiego czy poezji w ogóle.

Moja ocena: 5/6

27/01/2012

„Wieża z klocków” – Katarzyna Kotowska

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co musi czuć kobieta, kiedy dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć nigdy własnych dzieci. Tym bardziej jeśli od zawsze tego pragnęła. Z pewnością to straszne uczucie.

Wieża z klocków to króciutki zbiór opowiadań z życia autorki. Opisuje ona tam swój ból, rozgoryczenie spowodowane bezpłodnością i ciągłe pytanie: dlaczego? Gdy już wiadomo, że medycyna nie pomoże, oboje z mężem podejmują decyzję o adopcji. Kotowska krótko i zwięźle, a zarazem bardzo konkretnie przybliża nam wszystkie zawiłości i problemy, z jakimi przychodzi borykać się parom zainteresowanym adopcją podczas procesu adopcyjnego. Dowiadujemy się, przez co muszą przejść potencjalni rodzice – jak to wygląda od strony technicznej i jakie uczucia towarzyszą poszczególnym etapom. Po kilku miesiącach zmagań autorka zostaje wreszcie mamą dwuletniego Piotrusia.

Ta książeczka to przede wszystkim wzruszający zapis rozwijającej się w sercu kobiety miłości do adoptowanego dziecka, przywiązania i troski prawdziwie matczynej, blasków i cieni bycia adopcyjnym rodzicem. Kotowska niczego nie ubarwia. Pokazuje, jak jest. Bez ogródek. Mówi o obawach, trudnościach i smutkach, które są obecne zwłaszcza na początku, ale także o nadziejach i radościach. O prawdziwej, matczynej miłości. Szczere i prosto. Całość „udekorowana” jest uroczymi rysunkami autorstwa małego Piotrusia.

Ilekroć przytrafia mi się coś złego, pytam: dlaczego ja? I zapewne nie jestem w tym pytaniu osamotniona. Do tej pory również za każdym razem, gdy słyszałam, że kogoś dotyka tragedia, cieszyłam się w duchu: dobrze, że to nie ja. Po lekturze Wieży z klocków w takich sytuacjach pojawia się jeszcze pytanie: a dlaczego niby miałabym to nie być ja?

Polecam tę króciutką książeczkę każdemu. Jest bardzo przyjemna, skłania do refleksji i pozwala inaczej spojrzeć na problem bezpłodności czy adopcyjnego rodzicielstwa. Na pewno, pod żadnym pozorem, nie powinien jej pomijać ktoś, kto sam zastanawia się nad adopcją.

Moja ocena: 5/6