„Dzikie serce” – John Eldredge
Dzikie serce, to książka dość popularna, szczególnie w kręgach chrześcijańskich, ale nie tylko. Nie do końca wiem, jak ją sklasyfikować gatunkowo. Ma w sobie coś z poradnika, ale poradnikiem bym jej zdecydowanie nie nazwała. Jest w dużej mierze oparta na osobistych doświadczeniach i refleksjach autora, nie jest jednak, jako taka, autobiografią. Skupia się na szeroko pojętym zagadnieniu męskości, poruszając aspekty religijne i psychospołeczne. Jej pełny tytuł brzmi: Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy.
Nieraz zetknęłam się ze stwierdzeniem, że każdy mężczyzna powinien tę książkę przeczytać. Ja natomiast zdecydowałam się na jej lekturę jako kobieta zaciekawiona istotą męskości oraz różnymi jej aspektami i uważam, że nie tylko każdy mężczyzna, ale i wiele kobiet – zwłaszcza chcących zrozumieć mężczyzn – powinno po tę książkę sięgnąć. To dobra, naprawdę godna uwagi pozycja, którą polecam (pomimo pewnych wad, o których napiszę za chwilę). Pozwala ona zrozumieć pewne schematy zachowań typowe dla mężczyzn oraz ich reakcje. Wyjaśnia, czym jest męski punkt widzenia i czym się charakteryzuje.
Autor stawia w książce wiele ciekawych tez. Często zaskakiwał mnie swoimi spostrzeżeniami (o obu płciach) oraz nieszablonowymi, ale trafnymi zarazem skojarzeniami. Niemniej, o ile tezom tym samym w sobie trudno odmówić słuszności, o tyle argumenty, jakimi Eldredge posługuje się dla ich poparcia, są po prostu słabe i zwyczajnie tu nie pasują. Są one w większości pozanaukowe, podczas gdy zagadnienia, do których się odwołują, można by osadzić (przynajmniej niektóre) w teoriach czy badaniach psychologicznych. To moim zdaniem uczyniłoby książkę jeszcze bardziej wartościową. Bo, jeśli kogoś tezy stawiane przez autora nie przekonują same w sobie, to raczej na drodze zastosowanej argumentacji nic się w tym względzie nie zmieni. Tak dla przykładu – czy do zaakceptowania jakiegoś zjawiska, w którego istnienie z różnych powodów powątpiewacie, przekonałby was argument, że przecież w jakiejś kreskówce tak było? Wątpię. To tylko przykład, niemniej rozdźwięk, jaki zachodzi pomiędzy stawianymi przez Eldredge’a tezami a stosowanymi dla ich poparcia argumentami, jest często właśnie w podobnym stylu. Przykłady z życia wyglądają już nieco lepiej, ale jest ich niewiele.
Jako człowiek wierzący, autor często odwołuje się w swojej narracji do Pisma Świętego i poddaje jego fragmenty osobistej, swobodnej interpretacji, odnosząc je do omawianych zagadnień. Czasami interpretacja ta była dla mnie zbyt swobodna, zbyt dosłowna i zbyt daleko idąca i myślę, że wielu kapłanów czy teologów zgodziłoby się ze mną w tym punkcie? Wyraźnie też momentami pobrzmiewa w książce antykościelne stanowisko, co jakoś mi nie pasowało w kontekście jednoczesnego odwoływania się do Pisma Świętego i religii. Ale być może takie podejście wynika z faktu, że Eldredge jest protestantem, a ja patrzę na to z perspektywy katolika – nie wiem.
Książka napisana jest sprawnym i zarazem lekkim językiem, w sposób bardzo przystępny. Choć muszę przyznać, że sam styl wydawał mi się chwilami lekko pretensjonalny. Tak, jakby Eldredge chciał za wszelką cenę pokazać, że jego tok myślenia jest jedynym właściwym i narzucić go czytelnikowi.
Mimo wielu wątków i licznych dygresji autor nie traci płynności wywodu i wciąż mocno trzyma się tematu głównego – męskości. Wyjaśnia i opisuje męską naturę w sposób, jak dla mnie, bardzo ciekawy, dogłębny. Skłania do refleksji nad męskością samą w sobie: nad jej charakterem, przyszłością, ogólnym kryzysem (o którym tyle się przecież obecnie mówi), ale także nad rolą nas, kobiet, w kształtowaniu jej oraz nad tym, jaki mamy na nią wpływ. I nawet, jeśli punkt widzenia autora wydaje się nieco zbyt idealistyczny, to naprawdę warto się nad nim pochylić.
Moja ocena: 4,5/6