15/05/2012

„Niania w Nowym Jorku” – Nicola Kraus, Emma McLaughlin

Niania w Nowym Jorku to opowieść o młodej dziewczynie, która pewnego dnia podejmuje pracę jako opiekunka do dziecka w jednej z bogatych nowojorskich rodzin. Jej pracodawcy – państwo X – są tak zajęci sobą, że w ogóle nie zwracają uwagi na swojego synka. Matka koncentruje się wyłącznie na sprawach takich jak makijaż, ubrania czy im podobne. Ojciec natomiast całe dnie spędza w firmie i poza nią niewiele go obchodzi. Dziecko tych dwojga – czteroletni Grayer – jest dla rodziców kosztownym w utrzymaniu dodatkiem do życia. Generalnie traktują go jak rzecz i poświęcają mu uwagę tylko wtedy, gdy mogą się nim w jakiś sposób pochwalić. Malec całe dnie spędza z nianią. Ona jest przy nim cały czas. Karmi go, ubiera, prowadzi do przedszkola i na dodatkowe zajęcia. Ona także układa go wieczorem do snu.

Do tej książki nastawiona byłam nawet dosyć pozytywnie, zważywszy na to, że uwielbiam dzieci, a zawód niani od zawsze mnie bardzo interesował – także ze względów osobistych. Nie spodziewałam się niczego genialnego, ale miałam nadzieję na dobrą, lub przynajmniej przeciętną, pozycję. Tymczasem bardzo się rozczarowałam. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ta książka stała się światowym bestsellerem. Dla mnie jest to totalna pomyłka i zarazem kolejny dowód, że na ogół na książki noszące miano bestsellerów rzucać się nie warto. To także jeden z tych przypadków, w których – dla mnie – film okazał się o wiele lepszy od książki.

Zamieszczona na okładce nota wydawnicza informuje, że czeka mnie przyjemna i dowcipna lektura. Nie ubawiłam się jednak wcale. Może raz czy dwa uśmiechnęłam się lekko do siebie. I tyle. Nie znajduję tam nic szczególnie dowcipnego i również nie bardzo rozumiem, dlaczego właśnie takim epitetem opatrzono tę książkę. Cały czas miałam nieodparte wrażenie, że wszystkie zabawne sytuacje wprowadzane były na siłę i że pewnym scenom chciano przydać komizmu za wszelką cenę. W tej kwestii totalna klapa.

Sam pomysł napisania tej książki uważam za bardzo dobry. Jednakże ciekawy koncept to nie wszystko, bo żeby wypalił, trzeba mieć określone uzdolnienia, dysponować odpowiednimi środkami do jego realizacji. Autorkom – moim zdaniem – właśnie pewnych predyspozycji tu zabrakło. Przede wszystkim w zakresie języka i stylu, pozostawiają one bowiem wiele do życzenia. Styl jest bardzo chaotyczny, ciężkostrawny, ubogi i co gorsza, śmiertelnie nudny. Czasami też zdawało mi się, że czytam niezbyt uporządkowane urywki z pamiętnika jakiejś dwunastolatki. Sądzę, że przy odrobinie talentu dałoby się napisać to samo o wiele ciekawiej.

Fabuła Niani w Nowym Jorku to fikcja literacka, ale autorki stworzyły ją zainspirowane doświadczeniami, jakich dostarczyła im praca w tym fachu. To duży plus, jeśli autor wie, o czym pisze. Jednak czegoś mi tu brakowało. Sama do końca nie wiem, czego.

Kolejne zastrzeżenie dotyczy postaci. Mianowicie wszyscy bohaterowie – bez wyjątku – są przedstawieni bardzo stereotypowo. Ponadto są bardzo statyczni. Od początku do końca tacy sami. Ta stereotypowość sama w sobie nie jest zła i znajduję nawet dla niej pewne uzasadnienie, ale w tym wydaniu jest zdecydowanie za bardzo ostentacyjna i troszkę tutaj nie pasuje.

Teraz o plusach. Nie mają one większego znaczenia dla całości i pozostają w cieniu wad, jednak warto o nich wspomnieć. Bardzo podobało mi się to, że przed każdym rozdziałem jest cytat zaczerpnięty z jakiegoś innego utworu, który wprowadza nas w pewien sposób w tematykę, jaka ma być w danym rozdziale poruszana. Naprawdę fajny pomysł.

W szerszej perspektywie Niania w Nowym Jorku stanowi niezwykle dosadny portret amerykańskiego społeczeństwa. Pozwala spojrzeć na Amerykę nieco inaczej, niż większość patrzy na nią na co dzień. To niekoniecznie jest raj – jak zdawać by się mogło.

Podoba mi się też to, że autorki mimo wszystko dosyć dokładnie i całkiem przystępnie przedstawiły życie niani. Dzięki temu w książce można się nawet doszukać pewnego przesłania. Może nie zawsze trafi się na taką rodzinkę, jak bohaterka powieści, ale tak czy siak, praca opiekunki do dziecka – zwłaszcza pełnoetatowej – jest niezwykle ciężka i wymagająca. Pod wieloma względami. Dowodów na to na kartach książki znaleźć można niemało. Dlatego wszystkie dziewczyny zastanawiające się nad podjęciem pracy na przykład jako au pair gdzieś za granicą powinny dokładnie się zastanowić, zanim się ostatecznie zdecydują. Bo może się okazać, że wcale nie będzie tak kolorowo. A rodzice zatrudniający nianię dla swoich pociech po lekturze Niani w Nowym Jorku powinni dostrzec, jak wielkim skarbem jest dobra, wypełniająca z zaangażowaniem swoje obowiązki, opiekunka.

Podsumowując. Książka generalnie słaba. Pomysł jest, przesłanie jakieś też nawet na upartego da się znaleźć, ale reszta? Całokształt pozostawia niestety wiele do życzenia.

Moja ocena: 2,5/6

07/01/2012

„W ogrodzie pamięci” – Joanna Olczak-Ronikier

Do przeczytania tej książki zabierałam się dosyć długo. Cały czas odkładałam jej przeczytanie na później, aż w końcu zupełnie zapomniałam, że miałam zamiar ją przeczytać. Jakiś czas temu buszując w bibliotece natknęłam się na nią właściwie przez zupełny przypadek i postanowiłam jednak dać jej szansę. Spodziewałam się czegoś przyjemnego, ciekawego, ale książka zdecydowanie przerosła moja oczekiwania. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona.

Bardzo lubię czytać biografie i autobiografie ludzi znanych. Szczególnie pisarzy – mam na tym punkcie obsesję, jak na polonistkę przystało. W ogrodzie pamięci to przede wszystkim opowieść autorki o członkach i historii jej rodziny – o jej prababce, babce i jej rodzeństwie, matce, ojcu, kuzynostwie, ciotkach i wujach. To przepiękna i poruszająca historia. Piękna i tragiczna momentami. Bo to także ogromne świadectwo historii dwudziestowiecznej Europy.

Na kartach tej książki znajdują się liczne wspomnienia o wielu wybitnych ludziach, z którymi obcowali krewni autorki na co dzień. O reprezentantach elity intelektualnej dwudziestego wieku, takich jak choćby: Przybyszewski, z którym matka autorki kiedyś korespondowała, Stefan Żeromski, który w wydawnictwie jej dziadka publikował wiele swoich powieści, a także był serdecznym przyjacielem rodziny Anna Żeromska natomiast i poeta Leopold Staff byli rodzicami chrzestnymi małej Joasi. Są tam też wspomnienia o Marii Dąbrowskiej i wielu innych, których nazwiska kojarzy każdy.

Zazdroszczę autorce takiej rodziny i takiej historii. Choć nie brak tam kart tragicznych. Autorka wywodzi się z rodziny żydowskiej. Opisuje również trudne doświadczenia, z jakimi zmagali się jej krewni ze względu na pochodzenie. Nie pomija także koszmaru holokaustu z czasów drugiej wojny światowej, od którego wielu członków jej rodziny się uratowało.

To książka niesamowita. Napisana prostym językiem, ale piękna i tragiczna. Może właśnie dlatego, że jak mawiają, „życie pisze najlepsze scenariusze”? Tak sądzę. Niemniej jednak nie tylko dlatego. Pani Joanna Olczak-Ronikier ma talent. Wyjątkowy talent pisarski, narracyjny. Dzięki niemu przez moment poczułam się sama członkiem tej niesamowitej rodziny, której losy stopniowo poznawałam. To cenne i niezwykle ubogacające – zwłaszcza dla omawianej przeze mnie pozycji. Jaszcze bardziej wartościową czynią książkę rozmaite ilustracje: stare fotografie, listy pisane dawno temu i inne.

Pewnym mankamentem tej niezwykłej sagi rodzinnej jest to, że momentami opowieść staje się chaotyczna i nieuporządkowana. Zaznaczam momentami. Wówczas trzeba naprawdę wysilić umysł, aby nie pogubić się pod natłokiem dat, imion i nazwisk, bowiem autorka czasem „skacze z kwiatka na kwiatek” najpierw opisując losy jednego członka rodziny, potem nagle innego, po to by po kilku stronach wrócić do tego poprzedniego. Trochę utrudnia to odbiór, choć doskonale rozumiem, że przy tak licznej rodzinie i tak bogatej historii chaos wkrada się czasem siłą rzeczy. Jest to po prostu nieuniknione tak więc chociaż to zdecydowany minus, to jednak przymykam nań do pewnego stopnia oko.

Książka w roku dwutysięcznym drugim otrzymała nagrodę Nike. Zasłużona. Dochodzę do wniosku, że to musi być strasznie trudne – być biografem własnej rodziny.

Moja ocena: 5/6