03/04/2020

„Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?” – Pierre Bayard

Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? – tak zatytułował swoją książkę francuski literaturoznawca – Pierre Bayard. O jej istnieniu dowiedziałam się podczas pierwszego roku studiów, od jednego z moich wykładowców. Byłam tej pozycji bardzo ciekawa. Postanowiłam, że muszę ją przeczytać. Właściwie niczego konkretnego od niej nie oczekiwałam. Kierowała mną czysta ciekawość, co książka o takim tytule może w sobie zawierać, bo kompletnie nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Dodatkowo moją ciekawość podsycał fakt, że napisał ją literaturoznawca – człowiek reprezentujący środowisko naukowe. Nie dawało mi to spokoju.

Moja podświadomość nastawiała się raczej na coś w rodzaju poradnika dla sfrustrowanych uczniów, którym nie po drodze z czytaniem w ogóle. Uważałam więc, że ja, jako maniaczka książek niemalże od urodzenia, kompletnie nie kwalifikuję się do docelowej grupy odbiorców tej książki. Ale… Czy aby na pewno?

Książka Bayarda to nie poradnik dla nygusów, którzy próbują uniknąć czytania czegokolwiek za wszelką cenę. To kilka króciutkich esejów, w których autor przedstawia własną, nowatorską koncepcję czytania. Nie ukrywam, że wiele sformułowanych w jej obrębie tez jest dla mnie po prostu nie do przyjęcia. Jak na przykład: propagowanie idei nie-czytania, (nie mylić z nieczytaniem, bo dla autora to dwa odrębne terminy), wybiórczego czytelnictwa lub dowodzenie wręcz, że czytanie jest w pewnym sensie… Bez sensu. I… Właściwie to (według Bayarda), wcale nie trzeba jakiejś książki przeczytać, żeby móc się o niej mądrze i światło wypowiadać oraz sprawiać wrażenie bycia oczytanym.

Autor w swoim wywodzie jest niezwykle przewrotny i do bólu ironiczny. Pisze z humorem, świadomie popisując się przed czytelnikiem swoją erudycją lub racząc go ciekawymi anegdotami, często dotyczącymi znanych pisarzy. Ironia ta jest kierowana w dużej mierze pod adresem środowiska akademickiego.

Książka generalnie jest napisana w sposób lekki i przystępnym językiem. Choć sama autorska koncepcja Bayarda jest dość mętna i momentami robiła na mnie wrażenie górnolotnej paplaniny sfrustrowanego, niedowartościowanego krytyka literackiego o wygórowanych ambicjach. Ponadto mało przekonujące (a wręcz nierzetelne ze strony pracownika naukowego) jest udowadnianie jakichkolwiek tez na sobie samym, co autor często robi, podczas gdy mi niejednokrotnie brakowało szerszego kontekstu.

Jednak mimo kontrowersyjnych tez, z którymi w znacznym stopniu się nie zgadzam, książkę serdecznie polecam! Uważam, że powinien przeczytać ją każdy, a zwłaszcza Ci, którzy uważają się za moli książkowych, kochają książki i czytają je z czystej pasji. Po co? Choćby dla autorefleksji.

Autor proponuje w gruncie rzeczy bardzo ciekawe spojrzenie na kwestie szeroko pojętego czytelnictwa, jak również w interesujący sposób dokonuje podsumowania jego stanu w obecnym świecie. Można się z nim nie zgadzać, ale trzeba mu oddać, że otwiera oczy na inne, mało popularne perspektywy patrzenia na literaturę, jako taką, a że robi to w sposób kontrowersyjny… Cóż.

Mimo zastrzeżeń, jakie mam wobec Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? uważam, że to naprawdę dobra i godna uwagi pozycja. Dla wielbicieli słowa pisanego rzekłabym nawet – obowiązkowa. Skłania do wielu cennych refleksji nad istotą czytelnictwa – zarówno w wymiarze makro, jak i mikro – prowokując by każdy sam odpowiedział sobie na pytania: jakie jest moje czytanie? Jakim ja jestem czytelnikiem? No i ostatecznie można się też z niej nauczyć jak nie należy czytać.

Moja ocena: 4/6

11/01/2014

„Francuska ścieżka” – Waldemar Łysiak

francuskasciezkaO twórczości Waldemara Łysiaka słyszałam już nie raz. Zresztą trudno o nim nie słyszeć. Jest to postać nieszablonowa i dość kontrowersyjna: autor, wobec którego trudno być obojętnym. Wśród czytelników i krytyków wzbudza ambiwalentne emocje. Wystarczy poczytać recenzje jego książek na różnych portalach literackich, by się o tym przekonać. Jedni wychwalają jego pióro pod niebiosa, inni wręcz przeciwnie – nie szczędzą autorowi gorzkich słów wysuwając pod adresem jego dzieł najrozmaitsze zarzuty, jak choćby najczęstsze: prostacki styl, czy wulgarność.

Wiele recenzji dzieł Łysiaka już czytałam, ale sama jakoś nigdy nie miałam okazji zapoznać się z żadną z jego książek i nawet zbytnio się za nimi nie rozglądałam. Zawsze były „ważniejsze” tytuły, a Łysiak majaczył gdzieś w dalekiej podświadomości i długo pozostawał dla mnie jednym z tych pisarzy, których zna się jedynie z nazwiska, nie kojarząc ich zbytnio z żadnymi tytułami. Ten stan rzeczy trwałby zapewne po dziś dzień, gdyby przypadkiem, podczas wizyty w bibliotece nie mignął mi przed oczami tytuł Francuska ścieżka. Kocham Francję i wszystko, co z nią związane, więc przymiotnik zawarty w tytule podziałał na mnie jak magnes.

Francuska ścieżka to zbiór esejów o Francji właśnie. Dotyczą one różnych gałęzi szeroko pojętej kultury tego kraju – przede wszystkim literatury, historii, sztuki, ale nie tylko. Także mentalności Francuzów. Francuskiej przeszłości, jej echa i sposobu, w jaki pobrzmiewa ono w teraźniejszości francuskiego narodu. Nie są to zwykłe refleksje z podróży spisane przez podnieconego turystę. Nie są to reporterskie relacje. Eseje te zawierają uderzające swoją nieszablonowością i głębią spostrzeżenia człowieka, który pokochał Francję miłością szczerą, bezwarunkową i głęboką, ale w żadnym wypadku nie ślepą, o czym można się przekonać niejednokrotnie podczas lektury. Ta książka to zapiski człowieka dojrzałego, świadomego siebie, świata, otaczającej go rzeczywistości – przeszłości, teraźniejszości, ale i przyszłości. Łysiakowy sposób postrzegania świata jest dość dziwaczny, ale i niebywale fascynujący.

Autor Francuskiej ścieżki pisze w niej o swoich własnych przeżyciach i subiektywnych odczuciach, które mu w poszczególnych chwilach towarzyszyły, bądź towarzyszą nadal. Dzieli się doświadczeniem kilku pobytów we Francji. Doświadczenie to, dla mnie ma w sobie coś z sacrum, pewien pierwiastek metafizyczny. Pierwiastkiem tym przesiąknięta jest każda z opowieści, którymi raczy nas autor. Bardzo lubię literaturę utrzymaną w takim właśnie, lekko metafizycznym klimacie, toteż uważam to za walor.

We wstępie Łysiak tak pisze o swoich motywach związanych z podróżami do Francji:

„Czego ja szukałem we Francji? Tak jak wielu innych przede mną – źródeł samego siebie. Nie mam na myśli więzów rodzinnych, […] lecz więzy dużo silniejsze, łączące oba kraje od Walezjuszów poprzez Napoleona i Wielką Emigrację do Chopina, małżonków Curie i tłumaczeń Boya. Wychowując się na przykładach z tego salonu europejskiej kultury, jest się jak góralskie dziecko, które – usłyszawszy w szkole o morzu – pragnie zobaczyć fale. Czyni się błąd, gdy wyrusza się ku plaży bez tego marzenia. Ścieżka winna być zaprogramowana w człowieku nim on rozpocznie podróż; jeżeli nie jest – będzie jałowa. Niczego nie spotka się na ścieżce, a już zwłaszcza samego siebie, jeśli niczego się od niej nie oczekuje. I tak zostanie wiele miejsca na przypadek rodzący sekrety zaczarowanych wysp, ale nie wolno zdawać się na niespodziankę totalną – trzeba odkrywać to, czego przedsmak nosi się już we wnętrzu”. [1]

Autor, jak widać wyraźnie zaznacza, że powodem jego podróży była chęć odnalezienia własnych źródeł, a przez to samego siebie. Myślę, że mu się to udało. To można wyczuć. To widać w tej książce, którą pozwolę sobie nazwać na mój własny użytek: sprawozdaniem z powrotu do źródeł. Nie mam wątpliwości, że autor osiągnął swój cel. Francuska ścieżka to nie tylko zapis prywatnej ścieżki wiodącej do źródeł własnego ja, ale także mnóstwo refleksji nad tym, czym właściwie w swej naturze jest powrót do źródeł i co termin ten tak naprawdę oznacza? Cała ta książka jest w pewnym, z lekka metaforycznym sensie powrotem do źródeł.

Łysiak pisząc o Francji w znacznym stopniu ją gloryfikuje, ale nie tylko. Nie boi się bowiem i nie waha odkrywać ciemniejszych kart dotyczących historii Francji i francuskiego narodu. Mówi jednak o tym kraju z szacunkiem. Nie ocenia. Nie stara się wymusić na czytelniku takiej, a nie innej postawy wobec faktów. Po prostu pokazuje nam swoją prywatną ścieżkę, która przywiodła go do Francji, z Francją połączyła, i na której to ścieżce odnalazł samego siebie. Omawiając kwestię ciemnych kart we francuskiej historii, zwłaszcza tych dotyczących stosunków francusko-polskich w minionych latach, puentuje następująco:

„Czy dzisiaj [Francuzi to wszystko] pamiętają? Pytać nie warto; zdrożała benzyna, mają większe kłopoty niż zawracanie sobie głowy przeszłością. […] Ja to wszystko pamiętam, a jednak kocham Francję i jestem jej wierny”. [2]

Moje odczucia są podobne i zdecydowanie mogę powiedzieć, że Francuska ścieżka to obowiązkowa pozycja dla wszystkich, frankofilów. Doskonała książka dla miłośników francuskiej kultury i sztuki. O tej ostatniej autor opowiada z wielką pasją, którą z miejsca zaraża czytelnika. A wie, o czym mówi, bo wypowiada się z pozycji znawcy, wszak z wykształcenia jest historykiem sztuki.

Język, jakim posługuje się autor jest z jednej strony bardzo specyficzny, wyszukany i nowatorski. Niewątpliwie zwraca uwagę swoim kształtem. Autor nierzadko ilustruje swoje opinie stosując zaskakujące porównania. Często też znienacka atakuje czytelnika ciętymi i bardzo trafnymi ripostami, które sprytnie wplata w narrację. Nie posługuje się językiem prostym, ale jednocześnie nie można mu odmówić lekkości. Jest całkowicie przystępny, bez trudu zrozumiały dla przeciętnego czytelnika, któremu obce są fachowe, górnolotne sformułowania.

Najczęstszym zarzutem kierowanym pod adresem Łysiaka przez nieprzychylnych mu krytyków i czytelników jest to, że jego teksty są wulgarne. Nie czytałam innych książek autora, więc trudno mi się wypowiedzieć na temat całej jego twórczości, ale Francuska ścieżka wulgarna w moim mniemaniu nie jest. Niekiedy autor w sposób bardzo dosadny formułuje swoje poglądy i możliwe, że dla niektórych ta dosadność będzie nie do zaakceptowania. Mnie jednak nie razi ona w żadnym wypadku. Wręcz przeciwnie. Traktuję ją tutaj jako walor.

Polecam tę książkę tym, którzy cenią sobie autorów-erudytów, bo do takich niewątpliwie należy Waldemar Łysiak. Odznacza się rzadko spotykaną, wysoko rozwiniętą wyobraźnią historyczną. Przedstawia wszystko – obrazy, myśli, historię, uczucia, dzieła sztuki i anegdoty w sposób niezwykle sugestywny i obrazowy. Czytając jego opisy dzieł sztuki miałam wrażenie, jakbym na nie patrzyła. Podobnie było, gdy zapoznawałam się z informacjami dotyczącymi faktów historycznych. Wydawało mi się, jakbym była w miejscu i czasie, o których jest mowa, jakbym sama w opisywanych wydarzeniach uczestniczyła. To sprawia, że książka jest bardzo wciągająca i czyta się ją szybko. Błyskotliwe i nierzadko cięte uwagi, czy dygresje dorzucane mimochodem, gdzieś między wierszami, czynią lekturę jeszcze przyjemniejszą, a każda kolejna strona podsyca w czytelniku ciekawość poznania Francji jeszcze bliżej, dokładniej i motywuje do poszerzenia swojej wiedzy o kulturze, historii i sztuce tego kraju.

Jak prezentuje się Francja Łysiaka? Jest wyjątkowa. Takiej Francji, jaką pokazuje Łysiak, na pewno jeszcze nie znacie. I nie poznacie jej nigdy, jeśli nie sięgniecie po Francuską ścieżkę. Opowieść o Francji w wydaniu Łysiaka jest bardzo ciekawa, bo na swój sposób intymna, osobista. Łysiak opowiada nieznane powszechnie historie i anegdoty dotyczące znanych francuskich zabytków, czy historycznych faktów lub postaci. Raczy czytelników wieloma ciekawostkami, których próżno szukać w przewodnikach turystycznych, encyklopediach, i o których nie usłyszymy z ust żadnego przewodnika wycieczek. Wreszcie opowiada o miejscach we Francji, które są wyjątkowe, a nieznane i obce niekiedy nawet wielu rodowitym Francuzom. Pisze o Francji bez ubarwiania, a jednocześnie z pasją i miłością. Jego sposób pisania jest niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, nie do podrobienia.

Autor ceni sobie odpowiedni nastrój. Doskonale umie go wyczuć, wykreować, podzielić się nim i sprawić, by udzielił się on również czytelnikowi. Każdy z rozdziałów-esejów w tej książce ma inny – specyficzny i zawsze ujmujący klimat. Ta specyficzna nastrojowość Francuskiej ścieżki to kolejny z licznych jej walorów.

Jestem tą książką zaskoczona, oczarowana, wstrząśnięta. Jestem w niej zakochana. To było moje pierwsze spotkanie z prozą Łysiaka, ale już wiem, że nie ostatnie i mam nadzieję, że kolejne będą równie udane.

Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim, który lubią lektury głębokie, nieszablonowe. Tym, którzy lubią książki skłaniające do refleksji, którzy z lubością przyswajają ciekawostki dotyczące szeroko pojętej kultury innych krajów. Wreszcie polecam tym, którzy chcieliby spojrzeć na Francję inaczej, niestereotypowo, nieszablonowo. Francji, jaką pokazuje Łysiak próżno szukać w publikacjach stricte popularnonaukowych, czy przewodnikach turystycznych. Dla mnie ta książka jest po prostu arcydziełem.

Moja ocena: 6/6

_____
[1] Waldemar Łysiak, Francuska ścieżka, wyd. Exlibris 2000, s. 14.
[2] Tamże, s. 79.

30/06/2012

„Smutek” – Clive Staples Lewis

Smutek – to stan, którego doświadcza właściwie każdy człowiek. Niezależnie od wieku. Przybiera on jednak różne oblicza – w zależności od przyczyny, która go wywołała. Najbardziej uciążliwy i najtrudniejszy do zniesienia rodzaj smutku to zdecydowanie ten, który budzi się w nas z chwilą śmierci ukochanej, bliskiej nam osoby. O takim właśnie osobistym doświadczeniu – utracie ukochanej żony – pragnie nam opowiedzieć Lewis.

Smutek to cieniutka – licząca ledwie sto stron – książeczka. Nie dajmy się jednak zwieść pozorom. Rzeczywistej treści, którą możemy wyczytać między wierszami, jest tam o wiele więcej. To niezwykle intymny zapis rozmaitych uczuć towarzyszących człowiekowi, któremu choroba odebrała kobietę kochaną ponad wszystko. Teraz próbuje on cały swój świat uporządkować, ułożyć na nowo. Nie jest to jednak wcale łatwe.

Dla Lewisa smutek związany z żałobą to nie jedno uczucie, ale stan, któremu towarzyszy całe mnóstwo różnych uczuć. Jakich? Takich jak strach, ból, wyobcowanie i wiele, wiele innych. Żałoba to po prostu pewien etap w życiu, który trzeba przejść, z którym trzeba się uporać. To przede wszystkim wielopłaszczyznowa walka z samym sobą – z własnym bólem, bezsilnością i strachem. Dalej także jest to walka o samego siebie – o wydostanie się z wszechogarniającej pustki i z otchłani żalu.

Spostrzeżenia, jakie autor Opowieści z Narnii zawarł w Smutku zaskakują niewiarygodną trafnością, a szczerość, z jaką opisuje wszystkie swoje uczucia, jest po prostu porażająca. Lewis nie wstydzi się tego, co czuje. Bez ogródek i ubarwiania mówi o mozolnym i desperackim wręcz poszukiwaniu celu i równowagi, których długo nie mógł odnaleźć. Ponadto stawia sobie, a także i nam – czytelnikom trudne pytania dotykające wielu ważnych, życiowych kwestii. Między innymi tytułowego smutku, cierpienia, roli śmierci, a przede wszystkim natury Boga, wiary…

Książka emanuje mnóstwem emocji, które niemal dosłownie wylewają się z niej wprost na tego, kto ją czyta. To pozwala w pewien sposób uczestniczyć w cierpieniu autora i lepiej go zrozumieć. Lektura Smutku to nie czytanie jakiejś tam książki jakiegoś tam pisarza. To wzruszające spotkanie z prawdziwym, cierpiącym przyjacielem. Lewis nie tylko dzieli się z nami swoimi odczuciami, ale również po przyjacielsku podpowiada, jak możemy się z nimi uporać będąc w podobnej sytuacji. Czyni to jednak bardzo subtelnie i w sposób daleki od natrętnego moralizatorstwa.

Co jeszcze mogę powiedzieć o tym zadziwiająco intymnym dziele? Dużo. Cokolwiek jednak powiem, zawsze będzie za mało. To książka ze wszech miar wyjątkowa. Z jej kart bije prawdziwa mądrość. Refleksje w niej zawarte są niezwykle głębokie, ale napisana jest z ogromną prostotą, wyczuciem i w sposób przystępny dla każdego. Styl, jakim posługuje się autor, jest bardzo lekki i przejrzysty.

Uważam, że do tej pozycji po prostu nie można podejść z dystansem. Zwłaszcza jeśli samemu przeżyło się kiedyś śmierć bliskiej osoby. Może ona okazać się pomocą w pogodzeniu się ze stratą. Oczywiście, sama książka niczego nie załatwi, ale może nam wiele ułatwić, rozbudzając w nas na nowo utraconą nadzieję.

Smutek Lewisa zdecydowanie polecam. Zaznaczam jednak, że rozczarują się ci, którzy nastawią się na gotowe rozwiązania i proste odpowiedzi. Nie znajdą ich tutaj. Ponadto ta pozycja stanowczo nie nadaje się do czytania w autobusie, na plaży, w kolejce do lekarza. Nie. Bo tej książki się nie czyta. Ją się przeżywa. A na to trzeba czasu, a przede wszystkim spokoju i odpowiedniego klimatu. Przyswojenie tekstu zajęło mi około godziny, ale „przetrawienie” go i napisanie recenzji – kilka dni.

Moja ocena: 6/6